środa, 9 września 2020

Gdy ogień się tli to znaczy, że powoli gaśnie...

 


Do tego posta zbierałam się już jakiś czas. Pewnie powinnam go już napisać dawno dawno temu, ale jednak wybrałam właśnie taki dzień jak dziś. Z Wrześniem nigdy mi nie było po drodze, wręcz się nie lubiliśmy, a teraz pewnie znienawidzę go do reszty. Ale takie są już koleje życia ludzkiego, że coś się kończy aby coś mogło się zacząć. My ludzie bardzo obawiamy się zmian jakie niesie za sobą coś nowego, ale czasem zmiana jest nieunikniona i bardzo potrzebna, aby móc iść dalej do przodu. Nie można tkwić w nicości, w niezdefiniowanym "czymś" co ludzie zwą odskocznią, ostoją, quasi stabilizacją. Trzeba zaryzykować i dać się poprowadzić życiu na nowo. A co przyniesie jutro czas pokaże. Rany się zagoją, pojawi się upragniony spokój, a wspomnienia zostaną gdzieś z tyłu głowy. Ludzie zawsze lubią dostawać to co chcą, ja to wiem, bo sama należę do tych skończonych uparciuchów, dla których słowo NIE - nie istnieje. Ale czasem trzeba przejść głęboką analizę, zastanowić się, uzmysłowić sobie to co widać choć nie chcieliśmy tego dostrzec, bo wierzyliśmy, że to jakaś pieprzona halucynacja. Czasem też światełko nadziei rozpala w nas wielki ogień, który sieje spustoszenie w naszym sercu, duszy i umyśle. Dlatego też nadzieję zowią matką głupich, bo wiele też nieszczęścia potrafi sprowadzić na człowieka, który nie wie jak się nią posługiwać. Po pewnym czasie ogień zaczyna się tlić, a to znaczy, że powoli zaczyna gasnąć... . 


Mając 27 lat wiem, że to odpowiedni czas na dogłębne przemyślenie tego co dalej. Od 2016 roku mam wiele dobrych, ale też nie do końca pomyślnych przeżyć. Na stosunkach międzynarodowych poznałam moją przyjaciółkę Kingę, przekonałam się też, że są osoby, które aby zdobyć narkotyk będą udawały przymilnych chłopaczków, a także dwa razy wyszłam ze swojej strefy komfortu i dałam radę z czego mogę być zadowolona, choć... wiele osób uznałaby, że nie ma się czym chwalić. Rok 2017 dał mi sporo radości i pokazał, że łatwo można kogoś zranić. W 2018 dostałam prawdziwą szkołę życia, ponieważ moje zdrowie było w katastrofalnym stanie. Nie miałam pojęcia, że mam złą morfologię, znaczne nadciśnienie i problemy z poziomem cukru. Myślałam, że umrę i przez to załamałam się psychicznie. A patrzcie żyję do dziś, nie mam już wahań cukru, leki ustabilizowały moje nadciśnienie, a morfologia jest naprawdę dobra. W 2018 roku moje życie prywatne również było załamane, całkiem zmienione, całkiem... gówniane. Musiałam sobie radzić sama ze zdrowiem i sferą uczuć - SAMA. Pomogła mi Kinga oraz Karolina, z którą odnowiłam kontakt po wielu latach i nie żałuję, bo była to jedna z najlepszych decyzji, które poczyniłam. Rok 2019 pokazał mi, że wiele osób kłamie i kłamać będzie. W tym roku także mój blog osiągnął szczyt a co za tym idzie moje finanse bardzo skoczyły w górę. A dziś? A dziś rok 2020 zmierza ku końcowi i wszystko co mnie ciągnęło i ciągnie w dół postanowiłam porzucić. Myślałam, że nigdy nie dojrzeję do tej decyzji, ale dojrzałam, uzmysłowiłam to sobie i wiem, że to najlepsza decyzja jaką obecnie mogę podjąć dla samej siebie. Mam nadzieję (no przecież mówiłam, że to matka głupich), że to będzie właściwa decyzja. 


Bardzo cieszę się, że udało mi się dzisiaj napisać ten post, ponieważ ma on dla mnie symboliczne znaczenie i wielką wartość. Czasem przychodzi czas na zmianę, na odważną decyzję nawet jeśli powoduje ona w nas żal, smutek i rozstrój żołądka. Złe decyzje bolą, ale podjęcie tych dobrych też wymaga odwagi i zmierzenia się z tym co potem. Wierzę głęboko, że październik, listopad i grudzień przyniesie mi coś dobrego, a przede wszystkim spokój, dokończenie spraw, których mam teraz na głowie mnóstwo i owszem boję się czy się z nimi uporam. I powiem Wam moi Drodzy, że już czekam na następny rok, ponieważ wtedy wszystko jest nowe, świeże i takie pierwsze.




Tymczasem. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz