Myśli Kobiety Wyzwolonej tworzę od połowy 2014 roku. Widzieliście mnie w naturalnych włosach, w czekoladowym brązie, czerni. Mogliście czytać i oglądać posty, w których to byłam jasną blondynką, rudzielcem, a także burgundową lady. Mieliście też szansę zobaczyć mnie w kilku postach w blondzie z różowymi oraz z fioletowymi końcówkami. Nawet uświadczyliście mnie w ombre i to przez całkiem długi okres. Generalnie przez 10 lat zmieniałam swój kolor włosów na głowie i cieszę się, że mogłam trochę poeksperymentować. Każdy kolor włosów był mi potrzebny, czułam taką wewnętrzną potrzebę zmiany. I nie żałuję, żadnej z nich!
Moje najdłuższe włosy dosięgały do połowy moich pośladków. Tak! Miałam niesamowicie długie włosy w 2012-2018 roku. Oprócz tego, że były długie, brązowe (farbowane) to były niesamowicie zdrowe, zadbane, błyszczące i gładkie. Miałam naprawdę dużo włosów na głowie, z których mogłam wyczarować każdą fryzurę; w tym mieć piękne, gęste i grube loki/fale. Niestety w 2018 roku zaczęłam bardzo poważnie chorować na nadciśnienie tętnicze, miałam zaburzenia gospodarki cukrowej i insulinowej, problem z hormonami nerek i generalnie bardzo dużo stresu związanego z facetem, którego pokochałam. Mimo to nadal moje włosy były w bardzo dobrym stanie, ale jak już zaczęłam się zdrowotnie czuć lepiej to na początku 2019 roku postanowiłam, że powoli będę stawała się blondynką. Zaczęłam więc od rozjaśniania końcówek rozjaśniaczem marki Joanna. Rozjaśniałam włosy sama, w domowym zaciszu. Pierwsze rozjaśnianie przebiegło bardzo pomyślnie, ponieważ chciałam delikatnie rozjaśnić końcówki, aby ich nie spalić. I tak też mi się udało. Potem rozjaśniałam co miesiąc końcówki coraz wyżej i wyżej, aż doszłam do czubka głowy. Kiedy stałam się w 2020 roku totalną jasną blondynką to moje włosy stały się po pierwsze matowe, a następnie przesuszone. W dotyku stawały się coraz bardziej nieprzyjemne i szorstkie. Niemniej jednak nie myślałam o tym, aby przestawać rozjaśniać odrosty, a tak naprawdę dalej całe włosy. Podczas rozjaśniania odrostów (mniej więcej co 1-2 miesiące) przeciągałam cały rozjaśniacz na całą długość włosów. Wiem, wiem... źle! Pod koniec roku 2020 moje włosy zaczęły się troszkę kruszyć, a przez to ich długość nie była dla mnie już satysfakcjonująca, ponieważ same się skracały. Niemniej to postanowiłam rozjaśnić raz jeszcze włosy na niemalże elfi blond (prawie, że platynowe włosy). Jak postanowiłam tak też zrobiłam. Następnie za miesiąc po tym jakże hardcorowym rozjaśnianiu wybrałam się do fryzjera i ufarbowałam włosy na wściekłą marchewkę. Byłam ruda jak cholera! Podobał mi się efekt, ale z tygodnia na tydzień od tego zabiegu farbowania włosów moja czupryna wyglądała jakbym liniała w tempie ekspresowym. Po ufarbowaniu włosów na rudo połowa włosów mi wypadła i miałam naprawdę mysie strączki. Wyglądały moje włosy w naprawdę opłakanym stanie patrząc na to jak piękne, długie, grube i gęste włosy miałam. Wszyscy widzieli różnicę. A najgorsze, że ja widziałam to co stawało się z moimi pięknymi włosami. Dodatkowo rudość "spierała się" tak szybko, że miesiąc po farbowaniu stawałam się na nowo blondynką, ponieważ bazę miałam prawie, że białą. Zirytowałam się i poszłam znów do fryzjera. Tym razem zrobiłam sobie burgund (bardziej fioletowy!) i niezbyt mi się podobało, ponieważ odzwyczaiłam się od tak ciemnych włosów. Nie podobało mi się jakoś specjalnie, więc cieszyłam się, że to samo co z rudością stało się i z burgundem. A co było potem? Potem już z moją kondycją włosów było coraz to gorzej i gorzej. Niemniej obudziłam się i zaprzestałam rozjaśniania oraz farbowania włosów. Przestałam na dość długi czas eksperymentować z kolorem włosów. Jedyne co robiłam z włosami to regularnie co 4 (coś koło tego) miesiące podcinałam końcówki moich włosów. Natomiast w lutym 2022 roku nałożyłam na moje jasne końcówki fioletową farbę, która była takim "kolorkiem" na 25 myć. No i od tego czasu nie farbowałam, ani nie rozjaśniałam włosów. W Sylwestra 2022 roku ścięłam prawie 30 centymetrów włosów i byłam "załamana" (trochę przesadzone słowo, ale wiecie o co chodzi) długością moich włosów, ale chciałam jak najszybciej pozbyć się wszelakich zniszczeń i tych jasnych końców. Następnego dnia, czyli od tego roku zaczęłam suplementować Skrzypovitę w dawce 2 kapsułek na dobę. Wybrałam 3 opakowania Skrzypovity! Później dołączyłam suplementację witaminy D, której miałam tylko 4 jednostki w organizmie i groziła mi zapaść serca. Do dziś dzień suplementuję witaminę D i nie mam potrzeby drzemania po południu, jak miało to miejsce przez wiele lat, ponieważ czułam ogromne osłabienie, senność, zmęczenie. Czułam zmęczenie chorobowe. Dodatkowo łykam 4 kapsułki Oeparolu (olej z wiesiołka) i suplementuję Omegę 3. No i oczywiście już prawie 1,5 roku nie biorę leków odwadniających na nerki, które cóż... zamiast pomagać to mi szkodziły. Biorąc odwadniacze zdarzało mi się sikać 1-2 razy na dobę. Dzisiaj w końcu działa mi pęcherz! Wszystko zawdzięczam sobie, całą zmianę, którą poczyniłam nad moimi włosami i troszkę nad moim zdrowiem. Sama postanowiłam odstawić odwadniacze i wprowadzić suplementację, która wspiera generalnie nie tylko jakość włosów i cery, ale przede wszystkim serce, nerki oraz gospodarkę hormonalną.
Oczywiście... efekty nie były widoczne po miesiącu, ale po 6 miesiącach było widać, że nowe włosy są bardziej miękkie i ilość baby hairów jest olbrzymia. Oprócz dbania o włosy od wewnątrz stosuję wcierki, masę odżywek, peelingi do włosów, a także wykonuję masaż głowy. I dzięki temu wszystkiemu udało mi się zapuścić włosy do pasa w 11 miesięcy (!!!). W Sylwestra jak ścinałam to miałam włosy lekko za obojczyki, a teraz sięgają do pasa, więc SZOKERS. Niemniej była to droga zabawa, bo suplementy i te wszystkie produkty do włosów kosztują naprawdę dużo. Najważniejsze jest to, że zdobywając wiedzę o włosach i zdrowiu wiedziałam co zrobić, aby poprawić radykalnie stan moich włosów. Regularność to podstawa! No, a teraz efekt 😀😀😀.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz