Dobry wieczór. Jest już bardzo nieprzyzwoita godzina, bo blisko piątej nad ranem. Nie śpię, bo mam wiele nowych przemyśleń w związku z tym co się dzieje w moim życiu... a dzieje się sporo, jak na te izolacyjne, chujowe czasy. I jak się po wstępie domyślacie jestem zła i rozczarowana, choć wiem że są to dwie bardzo negatywne emocje, które zwyczajowo są mi obce, ponieważ nie hoduję w sobie czegoś co nie przynosi plonów tylko zgniliznę. Ale jestem tylko człowiekiem i mam jak każdy słabości. I to właśnie te słabości często mnie krzywdzą. Pozwolicie, że dzisiejszy post będzie melancholijny, irytujący i taki... no bez kija nie podchodź. Wiem, że mam rzeszę fanów, którzy z upragnieniem czekają na posty tego typu, więc mam nadzieję, że dzisiaj połechcę Wasze intelektualne podniebienia.
Zacznijmy może od tego, że jestem już przyzwyczajona do tej całej kwarantanny. Koronawirus nie wzbudza już we mnie za wiele stresu, lęku czy zmartwienia. Jest to jest i mam nadzieję, że mnie ta choroba nie dotknie. A jak dotknie to trudno, jestem w nastroju, że bez problemu mogę wyciągnąć nogi na leżance u Abrahama i napić się ambrozji z nieba. Przynajmniej "zeszłabym" młoda, piękna i jako blondynka. Z racji historycznego uprzywilejowania jasnowłosych może udałoby mi się przemknąć gdzieś do nieba na wygodną chmurkę z lekko chłodnym klimatem. Z pewnością bym trochę odpoczęła od szemranego towarzystwa, rekinów biznesu i innych ciekawych ludzi, których przyszło mi poznać za życia. Także wiecie... kwarantanna, izolacja i siedzenie na dupie w domu w ogóle nie robi już na mnie wrażenia. Jestem przyzwyczajona. Szybko się klimatyzuję w nowych warunkach, więc żyję sobie i już nie narzekam na to, że bywanie na mieście jest ograniczone, a nawet rzekłabym, że niemożliwe. Znacie już mój pogląd na ten temat.
Piszę Myśli Kobiety Wyzwolonej już ponad pięć lat, więc zdołaliście mnie poznać na tyle dobrze, że wiecie czym mogę się przejmować, a co po mnie spływa momentalnie. W życiu, w relacjach z ludźmi jest dla mnie ważna jak mało co - LOJALNOŚĆ. Dla mnie to jest po prostu świętość. Nie zdradzam tajemnic moich przyjaciół czy sekretów innych bliskich osób. Ważna jest dla mnie uczciwość, szczerość i autentyczność. Jeśli jestem z kimś w relacji przyjaźni czy związku to jestem dla tej osoby cała. Nie ma tak, że jestem w połowie, a w połowie mnie nie ma. Albo wszystko albo nic. Albo grubo albo wcale. I wszystko super do czasu kiedy ktoś po prostu z tych osób nie nadwyręży mojego zaufania. Nadwyrężyć można moje zaufanie raz, a potem można tylko obskubywać resztki istniejącego zaufania aż do kości, aż do zera. Bardzo często na wiele kwestii przymykam oczy, wiele też staram się akceptować, ale do kurwy nędzy JA MAM OCZY I WIDZĘ. To, że o czymś nie mówię to nie znaczy, że nie widzę i nie znam prawdy. Jeżeli ktoś kopie dołek pode mną to sam w ten dołek (a raczej dół) wpadnie. A dlaczego? Bo życie jest nieubłagane i wszystko wraca do osoby, która komuś szczeremu i totalnie oddanemu wymierza ciosy w plecy lub za plecami. Także irytuje mnie nielojalność i zakłamanie. Mam wady jak każdy ale nienawidzę kłamstwa. Ten kto poznał mnie wystarczająco dobrze ten wie, że ten kto mnie oszuka łatwego życia mieć nie będzie. Jako osoba, która nie obraca się kłamstwami aby uzyskać cel brzydzę się ludźmi, którzy to robią. I dlatego kłamstwo nie przejdzie, ponieważ ja zawsze dotrę do celu jakim jest prawda. Mam na szczęście jedną cechę, która jest niesamowicie przydatna w życiu, a mianowicie - CIERPLIWOŚĆ.
Powiem Wam, że nie obchodzi mnie gdy kłamie mnie sąsiadka, sprzedawczyni, która wciska obrzydliwą szynkę, a zachwala jakby sprzedawała gówno, które przemieniła w złoto. Nie obchodzi mnie to i takimi ludźmi się nie przejmuję. Nie martwią i nie interesują mnie ludzie, którzy są znajomymi dla mnie lub kimś kto nie ma dla mnie większego znaczenia. Interesują mnie tylko Ci ważni dla mnie. Dlatego podawanie mi kłamstw na talerzu od takich osób to nie tylko bezczelność, błąd, pomyłka, ale przede wszystkim BRAK ROZSĄDKU. Moja mama, mój były oraz Artur wiedzą, że choćby skały srały i pękały to jak do czegoś chcę dotrzeć do dotrę i wtedy użyję wszystkich swoich cech, które są przydatne w osiągnięciu celu. Dla mnie nie ma czegoś takiego, że nie mogę. Zazwyczaj nie staram się o coś co nie ma dla mnie znaczenia. Przeznaczam swój czas i energię na to co jest dla mnie istotne. I radzę Wam wszystkim abyście dbali o Wasze interesy, ponieważ nikt za Was tego nie zrobi.
KIEDY UCZEŃ JEST GOTOWY POJAWIA SIĘ MISTRZ
- Nie wiem jak ja to robię, ale przyciągam ludzi, którzy są mi potrzebni do czegoś. Nie tak dawno poszukiwałam ****** aby pomógł mi w pewnej sprawie, a tu nagle spada mi z nieba (a raczej wychodzi z podziemia) i daje mi instrukcje jak, z czym i gdzie. Powiem Wam coś w sekrecie. Wizualizujcie Wasz cel, to co potrzebujecie zdobyć, a potem za jakiś czas osoba czy rzecz pojawi się blisko Waszych oczu. Magia? Nic z tych rzeczy. Po prostu siła przyciągania.
Powiem Wam kończąc dzisiejszy jakże refleksyjny post, że ... jestem wkurwiona ale nie na tyle aby nie spać do południa. Myślę, że sprawa, którą chcę rozwiązać zostanie rozwiązana, ponieważ włożyłam w nią wiele wysiłku, zaangażowania i poruszyłam niebo, ziemię oraz odpowiednich ludzi aby ułatwić mi to zadanie. Nie ma dla mnie rzeczy, których nie można zrobić. Są tylko takie, które wymagają więcej czasu. Jeśli zależy mi na czymś to zawsze to dostanę. Szybciej lub później, ale zawsze. Moja babcia wiedziała, że jestem cholernie uparta jak osioł, ale właśnie dlatego wiem czego chcę. Wiecie sami, że jestem oazą spokoju, aniołem dla tych, którzy potrzebują pomocy. Zawsze pomogę ludziom, którzy są uczciwi i potrzebują tej pomocy. Ale... jeśli ktoś mnie skrzywdzi, obwini, zaszantażuje, okłamie, zawiedzie lub uważa, że nie jestem wolnym duchem tylko komuś podległa to... bywa, że wszystko płonie. Nie tylko we mnie, ale i wkoło mnie ha ha ha 😈. Dlatego piszę Wam o tym abyście nie dali się zwodzić, nie pozwolili aby ktoś Was oszukiwał. NIGDY!!!
Prawda i tylko prawda się liczy oraz Pragnienie!
A teraz udam się na spoczynek i rozprostuję swoje kości, stare... bo już 26-letnie. Cóż... nie ma co, ale to jest ten wiek, kiedy człowiek zaczyna się starzeć. Chociaż jak tak sięgnę pamięcią do kilku lat do tyłu to taki ziomek stwierdził, że jestem zajebista, ale w wieku 27 lat to będzie ogień. Także jeszcze kilka miesięcy i oczekujmy ognia. Obym tylko się w proch nie przemieniła hahaha 😈.
I tym otóż jakże przyjemnym i bardzo optymistycznym akcentem 😈 idę położyć się w moim wielkim łoży i oddać się w ramiona Morfeusza.
Dobranoc! ❤👋💋
Alexandra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz