Ten post ma dla mnie szczególne, wręcz enigmatyczne znaczenie, nawet rzekłabym, że... intymne. Niemniej postanowiłam go napisać, bo chcę, bo mam taką potrzebę i wierzę, że dobrze robię.
Wielu z Was zna moją historię i Magdaleny. Poznałyśmy się w 2013 roku w studium kosmetycznym i... to było wielkie bum 💣 od razu. Była to przyjaźń wręcz natychmiastowa, bo nigdy wcześniej nie czułam takiego zespolenia dusz, temperamentu, poczucia humoru i tego czegoś co tak zawsze trudno określić. Był po prostu niesamowity magnetyzm między nami, że jest to naprawdę trudne do logicznego wytłumaczenia. No, ale tak było!
Przyjaźniłyśmy się prawie 5 lat i była to przyjaźń szalona, intensywna, po części niebezpieczna i nawet chaotyczna, ale... niezwykła, dogłębna i WIELKA. Los (dobry, albo zły) chciał aby doszło do wielkiego jak nasza przyjaźń spięcia i... zakończenia tej pięknej relacji. Po pewnej rozmowie telefonicznej było mi już po prostu za dużo i rozłączyłam się. Wyciągnęłam kartę SIM z telefonu, przecięłam ją i wyrzuciłam do kosza zalewając ją wodą. Słowa, które wypowiedziała Magdalena tak mnie dotknęły, choć bardziej "uderzyły" za mocno i... nie umiałam i nie mogłam inaczej. Dla mnie zniknąć w jeden dzień, to żaden problem, choć nie ukrywam, że muszę mieć powody aby dokonać takiej decyzji.
I tak przyjaźń z Magdaleną zakończyła się pod koniec 2017 roku. Minęło już prawie 6 lat i... nadal o niej pamiętam, bo miała wyjątkowe miejsce w moim sercu i nigdy tego miejsca tak naprawdę nie utraciła. Należę do osób, które uważają, że można kogoś kochać, ale bez tej osoby nasze życie będzie lepsze, bardziej odpowiednie i mniej niebezpieczne dla naszego zdrowia fizycznego i psychicznego. A przede wszystkim dla spokoju ducha.
To było bodajże nasze ostatnie spotkanie, kiedy to zdjęcie zostało wykonane.
Jakiś rok temu natrafiłam przypadkiem (choć w nie absolutnie nie wierzę) na pewną dziewczynę. Miała ciemne duże oczy, czarne włosy, znajomy uśmiech tylko te usta... jakieś ogromne. Przyglądałam się bardzo dokładnie, byłam wręcz zaszokowana. Patrzyłam i się zastanawiałam, wytatuowany rękaw, no te usta takie wielkie (miała piękne pełne z natury przecież...), ten sam kształt zębów, no ale zaszła w niej jakaś zmiana. Patrzyłam dalej... wydmuchiwała dym w taki sposób jak to robiła, a robiła to w sposób szczególny, tak zapamiętale. No i też była zodiakalnym Rakiem.
To było dziwne, to całe zdarzenie. Nie widziałam jej 6 lat, to niby dużo, a niby nie, ale... aż tak się zmienić? Patrzyłam i była niemalże nią, a z drugiej strony już inną osobą. To naprawdę było dziwne uczucie, fascynujące, ale i paraliżujące jednocześnie. Kiedyś była iskrą z leśnego ogniska, a teraz... kimś bez duszu, bez energii i z cierpieniem uciemiężonej osoby. Poczułam ból, bo nie myślałam, że można... ach, przykro mi. Zastanawiam się co czuje wewnątrz siebie i o czym myśli i jak do tego doszło.
Nie wiem.
Gdyby można choć raz w życiu móc przez tydzień słyszeć myśli innych osób, czuć co czują i wiedzieć jak postrzegają świat i ludzi, tak naprawdę jak to tylko możliwe. Wszystko wtedy byłoby proste i takie łatwe. Ile to by usprawniło w funkcjonowaniu międzyludzkim.
Chciałam lecieć nawet do Londynu aby ją znaleźć, a ona... już jest w Łodzi.
Mam taką głupią przypadłość, że nawet jeśli ktoś mnie zrani do szpiku kości to nienawidzę patrzeć na ludzki upadek. Włącza mi się coś takiego, że już chciałabym ratować człowieka, ale... jak uratować kogoś przed nim samym?
Wiem, że ja też już jestem inną osobą i zmieniłam się mentalnie, fizycznie, zmieniłam styl, maluję się zupełnie inaczej niż kiedyś, mam inne włosy i cały bagaż nowych doświadczeń, ale... no właśnie. Pasuje tu "ale", choć nie wiem już co mam powiedzieć, co napisać, co o tym myśleć. Serce boli 💔.
Jeśli Los będzie chciał aby i ona wiedziała o moim istnieniu to zapewne tak się stanie, a jeśli nie, to... będę jej tylko kibicować, aby jej życie było lepsze i łatwiejsze.
Tymczasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz