czwartek, 26 września 2024

Wypiłam mocne Cappuccino, więc nie zasnę do południa

Dzień doberek (chciałoby się rzec 😆) o 5 rano! 

Przed północą wypiłam mocne Cappuccino, bo cały dzień chodziłam senna. Nie wiem co autor miał na myśli pijąc kawę przed snem, ale raczej nie była to opcja z tych lepszych 😅😆. Zapewniam! 😂









Dzisiejszy (w sensie, że wczoraj) dzień byłam od obudzenia się zmęczona, senna i przetyrana. Snułam się cały dzień jak cień i czułam jak wrak człowieka, ale na wieczór ożyłam, jak to ja. Zaserwowałam sobie tak mocne Cappuccino (dobre było!), że zasnąć nie mogę do teraz. Z reguły kawa na mnie nie działa jeśli sprawa tyczy się efektów pobudzających, a tu takie zaskoczenie. Zazwyczaj kawę jak już piję to tylko dla smaku, a nie dla pobudzenia. Swoją drogą to w 99% kawa działa na mnie źle, ponieważ po jej wypiciu trzęsą mi się dłonie, skacze mi ciśnienie i generalnie to chujowo. Także fajnie, że choć tym razem kawa zadziała na mnie dobrze! Aż za dobrze nawet bym rzekła 😅😅😅. 




No i nie wiem co teraz robić, czy się kłaść, czy już przeciągnąć do wieczora i położyć się spać o 21:00. Hmmm... dylematy pierwszego świata. Jak żyć? 😅😅😅 

Aaa już Wam śpieszę z pomocą 😆. "Wybieram" się do Rossmanna i daleko nie mam, bo już sobie stronkę odpaliłam. Zobaczę co tam jest ciekawego i może coś kupię na lepszy sen 😆. Mam ochotę kupić sobie brązowe konturówki do ust. Mam takie super szminki w kolorze nude i w połączeniu z kredką brązową tworzą taki efekt ombre na ustach, który bardzo lubię. Ooooo i nawet są w promocji! Czyżby to mój szczęśliwy dzień? Nareszcie! 😅😅😅 W sumie nie wiem który odcień brązu, więc wezmę 3. A jak! Jak szaleć to szaleć. No i jeszcze kupię szampon i odżywkę do włosów. I tyle. 






Nie no, kładę się spać, jak zasnę to zasnę, a jak nie to przynajmniej spróbuję usnąć. 




Dobranoc! 







31 lat minęło...

Prawie miesiąc temu miałam urodziny. Skończyłam 31 lat! 🎂🍹 



Czas szybko upływa, z wiekiem coraz szybciej, ale... mając 31 lat na karku całkiem dobrze się z tym czuję, bo... wiek to tylko liczba. I tak nie czuję się na tyle lat ile mam. Gdyby ktoś spytał mnie na ile lat się czuję to powiedziałabym, że na jakieś 23, może 25. Nie więcej.









Tak wyglądałam 31 sierpnia tego roku w moje urodziny. 


I cóż... były to urodziny bardzo spokojne, bez tak zwanej pompy. I również czuję się z tym dobrze. Było miło, spokojnie, rodzinnie, było po prostu dobrze. 




Nie mam planów, nie mam marzeń, nie mam specjalnych życzeń. Normalność też jest ok. 
Nie miałam tego dnia tortu, nie miałam szampana i też nic się nie stało. Było ok. 
Za to miałam wyborny ajerkoniak, po prostu palce lizać 😈!












Te urodziny były dla mnie mniej refleksyjne niż poprzednie, ponieważ jednak to nie 30, tylko 31 urodziny. Nie byłam jakoś melancholijnie nastawiona, nie snułam planów, nie rozważałam. Było po prostu normalnie, najnormalniej w świecie i... podobało mi się tak jak było. Nie zawsze trzeba poddawać się kontemplacji i jakimś nieziemskim rozważaniom. 






Mam 31 lat i bardzo dobrze mi z tym. I tyle.


Buziaczki 😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘


Poznałam materialistę, który szukał pięknej laski plus size mającej liczne asety (czyt. nieruchomości, działki, mieszkania, samochody) - STORY TIME

Jako zodiakalna Panna jestem oazą spokoju, empatii i tolerancji. Jestem jak ten skorpion (zwierzę, nie znak zodiaku), który chodzi sobie spokojnie po pustyni, póki... nie zostanie nadepnięty na ogon. Wiele jestem w stanie zrozumieć i dogadam się z każdym (o ile tego sama chcę), niemniej będąc "dotkniętą", obrażoną, wyszydzoną zamieniam się w najgorszą postać człowieka. Tak, jestem tego świadoma. Znacie mnie nie od dziś, więc wiecie, że nie lubię się kłócić, ani rozpoczynać sporów. Generalnie mam wyjebane, póki ktoś ze mną nie zadrze. I dzisiaj opowiem Wam historię, która wydarzyła się w moim życiu mniej więcej 2 miesiące temu, noooo może trzy.



Pewnego dnia na Instagramie napisał do mnie pewien chłopak (dzisiaj nazywam go - TYP), który obserwował mnie od kilku miesięcy i serduszkował wszystkie moje foty na Insta. Zagadał jakoś sprawnie, że mu odpisałam. Wiecie, nie odpisuję na wiadomości typu: "hejka", "siemka", "co tam?", "jak leci piękna?", "popiszemy?". Także, ten typek napisał do mnie, odpisałam i rozmowa jakoś szła. Z mojej strony to była tylko i wyłącznie pogaduszka o dupie Maryny, ponieważ raz, że dosyć rzadko rozmawiam z kimś na Insta kto nie jest moim czytelnikiem z bloga, dwa - nie szukam wrażeń, bo mam partnera. Pytał co robię w życiu, gdzie pracuję, jakie filmy oglądam i jakiej muzyki słucham. Wysyłał mi również zdjęcie swojego kota, ponieważ jest kociarzem tak jak i ja. Wydawał mi się miłym gościem, choć gdzieś z tyłu głowy świeciła mi się czerwona lampka, ponieważ zaczął pisać mi różne podteksty, chciał moje zdjęcie z wanny i bez makijażu. Generalnie zaczął być namolny. Dodatkowo powiedział mi, że jestem w jego guście, ponieważ uwielbia piękności plus size. Podziękowałam mu za komplement, ale ponownie podkreśliłam, że mam chłopaka, którego bardzo kocham. Nooooo, ale do niego jakby to nie docierało. 

Rozmawialiśmy ze sobą ponownie po tygodniu. Wysłał mi zdjęcie z szerokim uśmiechem i kluczem w dłoni. Napisał, że właśnie kupił swoje pierwsze mieszkanie. Pogratulowałam mu. Następnie zapytał się mnie, czy posiadam samochód i mieszkanie. Odpisałam z prawdą, że nie mam swojego własnego mieszkania (mieszkam z rodziną) i nie posiadam auta, ponieważ nie zrobiłam nigdy prawa jazdy. Stwierdził, że rozumie iż dziewczyny to nie mają ochoty być kierowcami. Ech... trochę mnie zirytował, bo to dosyć tendencyjne myślenie. Wytłumaczyłam mu, że nie mam prawka, bo tak się życie ułożyło, choć posiadanie go było moim jednym z największych marzeń. Nie wiem czy zrozumiał to co napisałam, ale wątpię 😅. Wybitnym mistrzem intelektu to to nie było 😆. Następnie ciągnął temat dalej pytając mnie czy posiadam inne nieruchomości. Powiedział, że praca jest najważniejsza teraz, bo póki młody organizm może pracować na 1000% to trzeba jak najwięcej mieć asetów. Dodał, że w jego rodzinie zawsze tak było, że kupowało się jedno mieszkanie, potem drugie i tak kolejne, aby mieć jak najwięcej zabezpieczeń na przyszłość. I wszystko pięknie ładnie, rozumiem to, że są ludzie, którzy chcą mieć jak największą liczbę nieruchomości, ale... po pierwsze nie każdego człowieka na to stać, nie każdy człowiek w młodym wieku może dawać z siebie wszystko, bo może być chory i mieć na przykład problemy psychiczne, które utrudniają mu egzystencję. Niestety temu typkowi za wiele nie dało się wytłumaczyć, bo był po prostu materialistą, egoistą i ogromnym snobem. Chwalił się również swoim śpiewaniem (wysyłał mi filmiki), choć nie śpiewał, ale darł mordę. Śpiewając w taki sposób niebawem zedrze sobie głos. Oczywiście chcąc być miła powiedziałam, że ładnie śpiewa. Nie lubię sprawiać ludziom przykrości, chyba że sami poproszą 😂. 

Napisałam mu, w którejś wiadomości, że życie nie jest po to, aby cały czas poświęcać się pracy, ponieważ są również w życiu przyjemności. Stwierdził, że na emeryturze się odpocznie, kiedy dzieci wyśle się na studia do innego miasta. Nie wiem nawet po co mi to pisał, bo jestem dla niego całkiem obcą osobą i totalnie niezainteresowana jego istnieniem. Pisał tak i mnie po prostu irytował bardziej i bardziej. Wypowiadał się o tym jak należy żyć, co robić, ile czasu spędzać z rodziną. Powiedziałam mu, że ja lubię swoją rodzinę, jesteśmy głośni, lubimy celebrować życie, śpiewać, tańczyć, jeść pyszne potrawy, spędzać razem czas. Dla niego natomiast liczy się praca, praca i praca. Generalnie zbijanie majątku i nic poza tym. 

Jego postawa mnie bardzo irytowała, ponieważ gadał non stop o pracy, zarabianiu, tych asetach (swoją drogą nie lubię tego anglojęzycznego zwrotu). Dodatkowo powiedział, że szuka dziewczyny ładnej, zaradnej i pracowitej. Jak facet napisze Wam kiedyś, że szuka ZARADNEJ i PRACOWITEJ to uciekajcie, bo zrobi z Was matkę pięciorga dzieci i wyśle na 3 etaty do roboty. Uciekajcie! Jeżeli facet pyta Was o Wasze majątki, ile zarabiacie, ile posiadacie dóbr materialnych, mieszkań, działek, samochodów to... uciekajcie. Uciekajcie! 

Typek ten był przystojny, dosyć wysoki (183 cm), miał ładny głos, dobrze ubrany, ale... pustak jakich wielu. No i oczywiście materialista, egoista, snob i żyd oraz Żyd (z szacunkiem do wszystkich Żydów). I tutaj muszę coś wyjaśnić. Po pierwsze nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę antysemitką, ale znam osobiście i z opowiadań jacy to Żydzi są. Wystarczyło mi, że wysłał mi zdjęcie swojej rodziny. Btw... kto normalny wysyła zdjęcie swojej rodziny lasce, z którą gada o duperelach przez kilka dni?! 😅 Zarówno jego dwóch braci, on sam, ojciec i matka wyglądali jak klasyczna rodzina żydowska. No, łatwo jest rozpoznać Żydów patrząc na sam wygląd. Dodatkowo jego skąpstwo, pracoholizm i gadanie o pieniądzach zdradza pochodzenie. No i jeszcze nazwisko! Większość polskich Żydów ma końcówkę - ICKI w nazwisku. Także... cóż, mnie się po prostu nie oszuka. 

Jak się ta krótka i żałosna znajomość zakończyła? Nie zgodziłam się wysłać mu mojego roznegliżowanego zdjęcia. Potem mnie odobserwował, ale nadał przeglądał Instagrama myśląc swoim ptasim rozumkiem, że ja tego nie widzę 😅😅😅. Także, zablokowałam go na Instagramie oraz na Facebooku, aby niepotrzebnie nie walił swojego krótkiego (tak mniemam) konia przed moimi fotkami. 









Niech ten post stanowi dla Was dziewczyny i chłopaki ostrzeżenie przed ludźmi z sieci. Generalnie niech to będzie ostrzeżenie przed ludźmi zapatrzonymi w siebie, pracę i majątek drugiej osoby. Nikt z klasą nie będzie Was na samym początku znajomości pytał o to ile w życiu posiadacie dóbr materialnych. Rozmowy o pieniądzach są normalne, ale gdy jesteście ze sobą, a nie kiedy poznajecie kogoś i macie wymagania z dupy, będąc skończonymi chamami. 


I teraz macie odpowiedź czemu wielu przystojnych chłopaków nie ma dziewczyny. Po prostu są zjebani. I to samo tyczy się bardzo często kobiet. Mogą być pięknościami, ale jak nie mają rozumu i czystej psychy (nie mam tu na myśli chorób psychicznych, tylko mówię o byciu walniętym/wrednym/sukowatym) to... nic z tego nie będzie. Niestety bardzo niewiele na tym świecie chodzi osób NORMALNYCH, z którymi można fajnie porozmawiać, na lajcie, bez spiny, że wejdzie się tej osobie na odcisk. Teraz najczęściej można spotkać oszustów, materialistów zafiksowanych na pracy w korpo i wykorzystywaczy naiwnych i dobrych. Dlatego moi drodzy Czytelnicy uważajcie z kim rozmawiacie, z kim przebywanie i kogo poznajecie. Niestety wiele osób nie zasługuje na miano człowieka. 









Nooooo był zjebany, ale przynajmniej dowiedziałam się, że w oczach tego Żyda jestem pięknością plus size 😅. No i git, tak można żyć 😆💪. Nie żebym nie wiedziała, ale czasem miło usłyszeć komplement.









I pamiętajcie Kochani, że MIŁOŚĆ DLA PIENIĘDZY, TO ŻADNA MIŁOŚĆ.












Tymczasem. 


niedziela, 22 września 2024

Gigantycznie stresujący tydzień końca lata... :(

O ja pierdoleee!!! - tylko to nasuwa mi się na myśl, aby określić ten mijający tydzień. Po prostu ten tydzień mnie wykończył psychicznie, ale i fizycznie. Nawet nie wiem od czego zacząć dzisiejszy post. Na pewno jak zauważyliście to zostawiłam Was bez jakiegokolwiek posta na cały tydzień. Owszem, długo mnie tutaj nie było, bo ostatnimi czasy piszę dosyć regularnie. Dlatego też mogliście poczuć się w jakimś stopniu zaniedbani, także przepraszam za nieobecność na blogu, ale po prostu nie miałam gdzie rąk włożyć (tyle wszystkiego). W poniedziałek już byłam spięta, we wtorek przeprowadzałam ważną rozmowę telefoniczną, która trochę co prawda mnie uspokoiła, ale... no nie do końca mimo wszystko. No, a później zaczął się totalny hardcore, który mnie po prostu wycieńczył. Prawie, że zemdlałam na ulicy, ale to była mieszanka stresu, zmęczenia całym dniem, braku jedzenia i picia - chyba nie nauczę się na nowo nosić ze sobą wodę mineralną. Czułam się jak trup i dobrze, że nie wiem jakie wtedy miałam ciśnienie, bo pewnie bym się przeraziła jego wartością. Powiem Wam, że wychodzenie ze swojej strefy komfortu, ale i staranie się, aby zlikwidować problemy, które się nawarstwiły to po prostu męcząca robota. I kto tego nie przechodzi/nie przechodził to po prostu nie zrozumie. Jeżeli ktoś sobie żyje spokojnie, bezproblemowo w swoim kurwidołku to nie zrozumie mnie... i tyle. No chyba, że ktoś ma empatię i super wczuwa się w sytuację drugiego człowieka. No, ale mniejsza z tym. Dwa dni tego tygodnia były okrutne i naprawdę poziom stresu jaki przeżyłam sięgnął już prawie mojej alarmowej granicy. Byłam tak zmęczona, że już było mi totalnie obojętne czy walnę głową o chodnik, czy nie. A jeżeli u mnie pojawia się obojętność to znaczy już, że jest naprawdę źle. Miałam całkiem wyjebane co się stanie. Totalnie! 

Noooo, ale jak widzicie żyję i w weekend udało mi się trochę zregenerować i psychicznie i fizycznie. Potrzebowałam regeneracji i myślę, że każdy po trudnych dniach potrzebuje odpoczynku od wszystkiego i wszystkich. Jako, że jestem introwertykiem to ładuję swoje baterie tylko i wyłącznie w samotności. Tak udaje mi się łapać równowagę, która jest mi do życia niezbędna. 







Ech... właśnie się zamyśliłam, bo w tle leci piosenka Krzysztofa Krawczyka, która jest dla mnie bardzo ważną piosenką i niesamowicie sentymentalną. Oczywiście chodzi o utwór - BO JESTEŚ TY. Uwielbiam jego piosenki, jego głos i mądrość, która jest w tych ponadczasowych utworach, które wykonał. 

Właśnie, w piątek późnym wieczorem przyjechał do mnie Adam i zjedliśmy mój barszcz biały z ziemniaczkami i białą kiełbaską, a potem sobie chillowaliśmy. 

Ech... żyjemy w naprawdę okropnych czasach, w których czas czas i czas. Wszędzie ten czas. Cały czas go za mało, a w tym roku to już zdecydowanie. Moja babcia miała rację mówiąc, że im człowiek starszy, tym czas szybciej upływa. Coraz dotkliwiej to odczuwam. To co dopiero będzie na emeryturze, aż strach się bać... 












Swoją drogą mam dla Was wiele postów, które chcę i muszę zamieścić na Myślach Kobiety Wyzwolonej, więc oczekujcie w najbliższym czasie mnóstwa nowych postów. Na pewno nie będziecie zawiedzeni. Uważam, że te posty, które się ukażą będą nie tylko dla mnie wspomnieniem i wskazówką, ale i dla Was dobrymi radami, które może ułatwią Wam życie i sprawią, że mniej się w nim rozczarujecie. A jak pamiętacie z moich postów - rozczarowanie to bezwartościowa emocja. 






I znowu się zamyśliłam. Coś za dużo ostatnimi dniami w moim życiu takiej zadumy...


Mówiłam wyżej o rozczarowaniu, a sama się czuję rozczarowana i to mnie dobija, ponieważ to jest naprawdę moi Kochani bardzo bezwartościowa emocja, która krzywdzi naszą własną duszę. Ech...




A u Was? Co słychać? Jak żyjecie? Jak Wasze ostatnie dni końcówki lata? Dajecie radę?









Tulę Was bardzo mocno moi Mili! 🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗🤗 


I nie zapominajcie nigdy o tym, że jeżeli coś dzieje się w Waszym życiu złego to za jakiś czas musi wyjść słońce, ponieważ życie ludzkie to taka sinusoida. No, ale oczywiście pamiętajcie też o tym, że jak jest za długo dobrze to wszystko może nagle paść i będzie wielkie bum 💣💣💣. 












PS. Wiele osób zaczęło do mnie pisać z pytaniem czy w Łodzi też są zalania i generalnie spory odsetek pyta mnie co ja sądzę o powodziach w Polsce. I teraz muszę coś sprostować moi Drodzy. Otóż... po pierwsze to ja nie oglądam prawie telewizji, więc nie mam za wielkiego pojęcia co się dzieje w Polsce. Nie śledzę tej sytuacji powodziowej, bo raz, że nie mam czasu, dwa cały tydzień jestem zajęta, trzy... telewizja to telewizja i wiem jak bardzo wszystko to jest podkoloryzowane. Generalnie nie wiem gdzie co i jak dzieje się jeśli chodzi o powódź. Wszystkim oczywiście współczuję, bo domyślam się jak wiele osób straciło swój dobytek, majątek i inne kosztowności. Niemniej przeraża mnie jedna rzecz, która dotyczy ogromnej liczby powodzian. A mianowicie to, że kupa osób zostawia swoje zwierzęta w wodzie, co gorsza psiaki przypięte łańcuchami. Ja to kurwa nie wiem co trzeba mieć w głowie, aby podczas ewakuacji zapomnieć o swoich pupilach. Dla mnie zwierzę to członek rodziny i nie wyobrażam sobie, aby nie zabrać w takiej sytuacji ze sobą mojego kota. To jest jakaś paranoja i takim osobom w ogóle nie współczuję tej tragedii powodziowej, bo... może sobie na to zasłużyli? Nie wyobrażam sobie, że odpływam łódką, a Dionizy patrzy oczkami na dachu jak jest pozostawiony na pewną śmierć. Noooo serce by mi pękło. Po prostu do takich ludzi czuję po prostu obrzydzenie. 

Także, nie wiem gdzie i kogo zalało. Nie wiem gdzie teraz najmocniej pada i gdzie aktualnie sytuacja powodziowa jest najgorsza. Po prostu o tym nie czytam, nie śledzę tego i jakoś mnie ten temat nie interesuje, bo mam swoje poważne sprawy na głowie i skupiam się na tym co muszę załatwić. Bo wiecie, mnie nikt nie przyśle pomocy i za mnie tego nie zrobi. Ja sobie nie wywieszę flagi z napisem HELP. Sama sobie muszę pomóc. Życie jest po prostu brutalne. Wszystkim poszkodowanym (tym co mają serce dla swoich pupili) współczuję i mam nadzieję, że odbudujecie się oraz swoje straty. Trzymam za Was wszystkich kciuki i przesyłam mnóstwo dobra i cierpliwości dla Was. Dacie radę!!!






Buziaczki! 😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘




niedziela, 15 września 2024

Perfumy nalewane (odpowiedniki luksusowych perfum) od Magii Perfum

Ostatnia recenzja perfum pojawiła się w marcu tego roku. Szok! Prawda? Nie wiem jak ten czas szybko upływa, ale takie właśnie sytuacje bardzo mi uświadamiają, jak ten czas po prostu zapierdala. Nooooo inaczej nie da się tego nazwać. Niemniej nie o czasie dzisiaj będziemy rozmawiali, tylko o 4 flakonach perfum, które są odpowiednikami drogich, luksusowych zapachów perfumeryjnych. 

O marce MAGIA PERFUM dowiedziałam się jakieś dwa lata temu od mojej byłej przyjaciółki, która bardzo zachwalała od nich zapachy. Czasami twierdziła, że dane perfumy to totalnie must have, wręcz 1:1. Zachęcona cudownymi recenzjami i poleceniem postanowiłam skusić się aż na 4 flakony. Najmniejsza pojemność była tania, wręcz uznałam, że wielkiej szkody mój portfel nie zazna jeśli na 4 zapachy perfum wydam niecałe 200 złotych. Noooo co to w tych drogich czasach jest nawet tysiąc złotych? Nic! Także podekscytowana zamówiłam sobie perfumki i czekałam z niecierpliwością na paczuszkę, pachnącą paczuszkę. Czekałam jakieś 2-3 dni i jak tylko przyszła to od razu ją otworzyłam i zaczęłam testować. 









Tak prezentują się te 4 flakony perfum. Uważam, że posiadają bardzo klasyczny wygląd i nikomu nie będą przeszkadzały, ani irytowały swoją szatą graficzną. 


Zacznijmy zatem od tej jedynki (ponumerowałam, aby było Wam łatwiej rozróżnić i się nie pomylić czytając opis). Pierwszy flakon to perfumy w wersji STANDARD (25% mocy - lżejsza wersja). Pojemność ich to 35 ml (najmniejsza jaką można zamówić na stronce Magii Perfum). Zamówiłam sobie nr 113, czyli odpowiednik Thierry Mugler - Alien. Alien znam, wiem jak pachnie oryginał i niby nie jest to zapach dla mnie, ponieważ jest w nim ogromna dawka jaśminu, ale... postanowiłam dać mu szansę. Moja ówczesna psiapsi powiedziała, że ten zapach to 1:1 oryginalny Alien. No to spróbujmy - myślę sobie. Zakupiłam, więc zabrałam się do niuchania. I cóż... przyznaję pachną praktycznie jak oryginały. Tylko SUPER NOS, mógłby rozróżnić tę niewidzialną różnicę. Naprawdę dobra podróbka i trwała. Moja mama kiedy wyczuła na mnie i w domu ten zapach to od razu się zakochała. Normalnie zachwycił ją ten zapach i zapragnęła go mieć. Oczywiście kupiłam mamie na imieniny największą pojemność tego Aliena od Magii Perfum. Ten zapach nie jest dla mnie, ale jeżeli interesuje Was jak pachnie to... moja mama uznała go za niesamowicie elegancki, delikatny i kobiecy zapach. ELEGANCKI z naciskiem. No, a jeśli chodzi o mnie to dawka jaśminu jest dla mnie zbyt zbyt zbyt. To czysta moc jaśminu, czyli coś totalnie nie dla mnie. Niemniej zapach jest elegancki i podoba się innym w odbiorze. I przyznaję, że jest to bardzo dobry odpowiednik oryginalnego zapachu od Mugler. Cena ich to: 25,90 zł.


Drugi flakon to perfumy w wersji EXCLUSIVE (40% mocy - ciężka wersja). Pojemność ich to również 35 ml. Zamówiłam sobie nr 212, czyli odpowiednik Jimmy Choo - Jimmy Choo. Perfumy Jimmy Choo należą do moich ulubieńców, więc jak zobaczyłam, że za groszę mogę mieć ich zapach to nie mogłam się nie skusić. No i cóż... pachną baaaardzo podobnie do oryginału, ale z ich trwałością jest problem. Ładne, bardzo podobne, ale... oryginał jest niesamowity, a tu ten zapach jest zdecydowanie za "płaski". Dobry odpowiednik, ale dupy nie urywa, więc dla mnie nie. Aaha... jeśli chodzi o cenę to 35 ml za wersję Exclusive to 42,90 zł.

Trzeci flakon to perfumy niszowe w wersji Exclusive. Zamówiłam sobie nr 284, czyli Tom Ford - Lost Cherry. I tu muszę powiedzieć, że nie wiem jak pachnie oryginał i pewnie nigdy się nie dowiem, gdyż Lost Cherry kosztuje ponad tysiąc złotych polskich. Są to perfumy UNISEX. Jak widzicie nakrętka jest taka jakby ekologiczna, co jest bardzo na plus w moim odczuciu. No, ale nieistotne, najważniejsze jest jak to maleństwo pachnie. Oh my God, pffffffff! Dajcie mi tlen, szybko, natychmiast! To jest jakaś chemiczna bomba nie wiadomo czego. Owszem, czuć troszkę kandyzowanych wiśni, ale ten zapach po prostu śmierdzi i jestem totalnie na NIE. Nie wiem jak można coś tak śmierdzącego używać i płacić krocie za oryginalny zapach. To jest istny potworek zapachowy i nigdy więcej nie chcę już tego czuć w moim pobliżu. Obrzydliwy! NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE! Zaczadziłam się!

Czwarty flakon to perfumy nr 241, czyli Thierry Mugler - Angel Nova. Znam oryginał tej podróbki i jest to zapach, który będę musiała sobie kupić, bo pachnie przecudownie. Przecudownie w oryginale, bo ta podróbka to smrodek. Do przeżycia, ale nadal smrodek. Gdybym nie wiedziała to nigdy bym nie pomyślała, że jest to odpowiednik Angel Nova. Ta podróba pachnie jak tytoń z lekkim zapachem owoców. Nieładne to! Moja pojemność zapachu to 58 ml (środkowa pojemność, bo największa to 106 ml). Ceny nie pamiętam, ale coś koło 70 zł.









I cóż ja mogę powiedzieć. Więcej razy już nie zakupię nic od tej marki. Nooo, może jedynie mamie będę kupować ten odpowiednik Aliena, jeśli jej się nie znudzi. Niemniej mając 4 perfumy i tylko jeden jest warty zakupu to... nie mam ochoty na kolejne próby. Są to takie produkty dosyć tanie, ale nawet jeśli coś jest tanie, a do dupy to nie opłaca się marnować pieniędzy na coś słabego. Jestem rozczarowana, bo myślałam, że to będzie jakiś wielki hit, a niestety jest to kit. Testowałam je solidnie, więc moje recenzje są jak najbardziej wartościowe. Aliena zużyłam prawie całego, podobnie jak Jimmy Choo. Natomiast te dwa ostatnie są prawie nietknięte, ale w kolekcji będą się ładnie prezentować. 




No i tyle w tym poście. 
Jeżeli jesteście miłośniczkami Aliena od Muglera to z ręką na sercu mogę Wam polecić tę podróbkę, a resztę możecie oczywiście przetestować, ale tylko na własną odpowiedzialność. 











Buziaczki! 😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘




Mam jakieś złe przeczucia...

Od trzech dni mam takie dziwne uczucie, że coś normalnie się wydarzy, coś trzaśnie, coś pęknie. 

Mam jakieś złe przeczucia...









Przez ostatnie kilka dni czuję, że coś się w ciągu najbliższych dni wydarzy i czuję, że nie będzie to nic przyjemnego. Mam nadzieję, że to tylko przemęczenie, a nie stan faktyczny, który nadejdzie.


Mam świetną intuicję, więc wiem, że jak nos instynktu coś mi podpowiada, to warto mu zaufać. 

A Wy, ufacie swojej intuicji? Jakie jest Wasze zdanie w tym temacie?







PS. Chyba znowu nadchodzi ocieplenie.


Tymczasem. 


sobota, 14 września 2024

To był prawdziwy PIĄTEK TRZYNASTEGO! ...

Wczoraj był pierwszy Piątek Trzynastego w tym roku i... generalnie to naprawdę był PIĄTEK TRZYNASTEGO. No, ale zacznijmy od początku. Piątek zapowiadał się dobrze, bo udało mi się położyć do łóżka wcześnie i zasnąć naprawdę szybko, co jest dla mnie wyczynem o tak wczesnej godzinie. Wstałam rano z dobrym humorem, wzięłam gorącą kąpiel, odpicowałam się, zjadłam pożywne śniadanie i pojechałam na miasto, aby załatwić bardzo ważną sprawę. Niestety... było nieczynne, więc pocałowałam klamkę i poszłam przez miasto przed siebie. Szczerze to nie pamiętam już kiedy byłam o takiej wczesnej porze w środku miasta. Dziwna atmosfera i... uświadomiłam sobie jakie Śródmieście jest brzydkie, zaniedbane, a co gorsza... ludzie są bardzo specyficzni. Niektórzy wyglądali jakby chcieli komuś z liścia przypierdolić. Normalnie strach się bać! No i tak idąc przed siebie natrafiłam na mały sklepik zoologiczny, w którym to kupiłam Dyziowi trzy saszety filecików z indyka od Doliny Noteci. Kobieta w tym sklepie to jak jakaś recydywa xD. Co jest ludzie z tymi ludźmi to ja naprawdę nie wiem. Wyglądała groźnie, była niemiła i jakby pracowała od niechcenia. No ja rozumiem, że każdy ma zły dzień, ale jej z oczu bardzo źle patrzyło. No, ale nieważne. Pies ją jebał 😆. Choć podejrzewam, że to mezalians byłby dla psa 😆😆😆. Poszłam sobie dalej i stanęłam w bramie, aby napisać esemesa w sprawie mojej sprawy, którą chciałam dzisiaj załatwić. Potem zadzwoniłam po taryfę nr dwa w tym dniu i wsiadłam. No i masz Ci babo placek, kolejny agent. Pan taksówkarz (na oko grubo po 60) powiedział, uwaga cytuję: - "Nie lepiej to w domu siedzieć w taką pogodę? Jeszcze pani tak daleko jedzie, a ja będę miał tak daleko.". Zaczął narzekać i etc., więc powiedziałam, że wysiądę i zamówię drugą taksówkę jeżeli pan się źle czuje. On we mnie kamieniem, to ja w niego chlebem - zasada mojej babuni 😎. Spytałam się czy mogę mu pomóc i w ogóle. Wewnętrznie to czułam, że płonę ze złości, no ale pojechaliśmy i rozmawialiśmy potem o życiu w dawnych czasach. Narzekał na młodzież w tych czasach, mówił, że żonę trzeba regularnie bić, a na tatuaże patrzeć nie może. Czułam, że zaraz poleci mi piana z pyska, ale byłam spokojna, rozmawiałam z nim i tyle. Wiem, że ludzie są różni i świata się nie zbawi. Po prostu pewne rzeczy trzeba przetrawić i zacisnąć zęby. Niestety wielu jest chamów-emerytów i tego się nie przeskoczy. Niestety! 😐😑😒


Jak weszłam do domu to chwilę odsapnęłam, zrobiłam zakupy online w Biedronce i czekałam jak mama wróci z masażu gorącymi kamieniami. Porozmawiałyśmy chwilkę, coś przekąsiłyśmy i pojechałyśmy do centrum, ponieważ miałam tam rozmowę w sprawie pracy. Oczywiście zerwałam sobie paznokcia w taksówce numer 3 i zabolało... . No, ale chuj - myślę sobie. Weszłam i w tym miejscu był naprawdę cudowny vibe. Rozmowa trwała może niecałe 15 minut. Uważam, że byłam świetna i ta pani (szefowa) była niesamowicie ciepłym i inteligentnym człowiekiem. Bardzo dobrze mi się z nią rozmawiało i wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie. Nawet jeżeli mnie nie zatrudni to będę ciepło tę rozmowę rekrutacyjną wspominać, bo była to moja najlepsza rozmowa o pracę w życiu. Wyszłam i poszłam na spacer po centrum z mamą. Chcąc zrobić zdjęcie pięknemu apartamentowcowi uświadomiłam sobie, że nie mam telefonu w torebce. Nooo i tak, przypomniało mi się, że położyłam swój telefon na stoliku podczas rozmowy z panią. I znów na Sienkiewicza leciałam. No masakra, ale na szczęście mój telefon, który dostałam od Adama na urodziny leżał sobie bezpiecznie w koszyczku. Uff!!! Szalony dzień!



Potem zaczęło padać i jak już wróciłyśmy do domu z mamą to postanowiłam, że dzisiaj już nigdzie się nie wybieram, ponieważ to nie jest odpowiedni dzień do funkcjonowania. Po prostu istny PIĄTEK TRZYNASTEGO!









Nie jestem zabobonna, ale w Piątek Trzynastego wierzę, ponieważ zawsze mam pecha tego dnia. I tak też było dzisiaj... szaleństwo piątkowe i pechowe. Choć... najważniejsze, że mój telefon nie został ukradziony, bo inaczej to byłaby to dla mnie osobista tragedia, gdyż tam jest całe moje życia i nie mogłabym żyć ze świadomością, że ważne rzeczy zostaną mi wykradzione i zniszczone. Także szczęście w nieszczęściu. 





A Was spotkało wczoraj coś złego?
Wierzycie w Piątek Trzynastego, czy wręcz przeciwnie?












Tymczasem. 


czwartek, 12 września 2024

W powietrzu czuć już JESIEŃ

Dzień dobry Kochani! 👋😘😇



Ostatnio (noooo przez jakieś 2-3 tygodnie pogoda zaskakiwała wszystkich swoimi temperaturami. Jeszcze 4 dni temu było upalnie, a dzisiaj czuć znaczne ochłodzenie (jest tylko 13 stopni Celsjusza). Wiecie, dla mnie dobrze, bo jestem miłośniczką chłodnych pór roku i nie lubię się przegrzewać. Poza tym nadciśnieniowcom lepiej jest podczas zimniejszych dni. A po trzecie już, CHŁÓD to młodość! 









Generalnie w powietrzu czuć już jesień, co oczywiście bardzo mnie cieszy, ponieważ jest to moja ulubiona pora roku. Uwielbiam kiedy jest chłodno, deszczowo, mgliście, kiedy liście z drzew spadają i w powietrzu unosi się aura tajemniczości. Dni są krótsze i ma to swój niepowtarzalny urok. Tak, zdecydowanie jestem jesieniarą. Jesień, zima, wiosna, lato - tak bym ułożyła moje pory roku od najbardziej ukochanej do najmniej. Chociaż... lato lubię, ale tylko jego końcówkę. Po prostu koniec lata jest dla fabuły 💛. A Wy? Która z pór roku jest Waszą ulubioną? Możecie się ze mną podzielić tą informacją w komentarzach pod tym postem. Zachęcam do dialogu 😇😇😇.






Jak tak sięgnę pamięcią to z jesienią mam same dobre wspomnienia. 

Pamiętam jak jako dziecko chodziłam wieczorami do kościoła i bardzo lubiłam tamtejszą mistyczną aurę. Był klimat! 
Pamiętam rozpoczęcia studiów kiedy to chodziło się z nowopoznanymi osobami na kawę, herbatę, jakieś ciacho. 
Pamiętam spacery późnym wieczorem podczas Wszystkich Świętych i Zaduszek.
Pamiętam dokładnie Halloween 2018 kiedy to był naprawdę dobry wieczór, pełen wspomnień, który zawsze zapamiętam, bo spędziłam go z dwiema wówczas najważniejszymi osobami. 
Pamiętam Halloween 2016 kiedy wyszłam poza strefę swojego komfortu.
Wiele rzeczy pamiętam, które wydarzyły się jesienią. 
Pamiętam rozmowy przy Mango Delight w Coście, w Porcie Łódź. 
Pamiętam najlepszą imprezę mojego życia, która była fuksówką na stosunkach międzynarodowych. Oj... gdybym jeszcze raz mogła się na nią wybrać z wiedzą i spokojem, który posiadam dzisiaj. Gdybym mogła...
Pamiętam jak spiłam się grzańcem galicyjskim na Piotrkowskiej i byłam w takim super humorze, że chciało mi się tylko śmiać 😅😆😂. 
Pamiętam wszystkie (może nie super dokładnie, ale pamiętam) spacery, które uskuteczniłam jesienią. 
Pamiętam zakupy w Carrefourze, na które chodziłam najczęściej podczas jesieni. Już nawet Carrefour nie jest taki jak wtedy. Zmienili go, zmniejszyli, po prostu zepsuli klimat tego sklepu, który niegdyś był moim ulubionym supermarketem. Dzisiaj do niego nie chodzę, bo i nie mam po co. 

Wszystko co dobre w moim życiu działo się jesienią. 






Pisząc to na moich ramionach delikatnie odczuwam chłód, ponieważ mam otwarte okno i... naprawdę czuć nadchodzącą jesień. 

Czasem, chciało by się jeszcze raz. Do tamtych chwil. 
To se ne vrati...












A póki co trwa końcówka lata, która naprawdę ma coś w sobie. 


Teraz sobie chilluję, bo brat jest w pracy, mama jest na masażu gorącymi kamieniami leczniczymi wraz ze swoją przyjaciółką, Dionizy śpi pod kocykiem, a ja za chwilę zajmę się moim obiadem i później obejrzę Teresę. Teresa - to aktualnie mój ulubiony serial meksykański. Nie widziałam lepszego! 💖 Jeśli chcecie sobie obejrzeć to codziennie (od poniedziałku do piątku) o 18:00 na Novelas+. Jeśli uwielbiacie jak ja język hiszpański, piękne kobiety, przystojnych męskich i silnych mężczyzn, piękne widoki jak Cancun i wszędobylską muzykę latino oraz gorące romanse i intrygi to polecam. Nie będziecie rozczarowani. Wciągnęłam w ten serial mamę, która normalnie się zakochała w tym filmie. Nawet mój brat od czasu do czasu jak ma chwilkę to również zerknie. Polecajka idzie dla Was! 😃😃😃






No dobra, ja już lecę Kochani, bo już 16:16 i czas kilka rzeczy ogarnąć 😎. Może jeszcze uda mi się postawić sobie Tarota, aby sprawdzić co tam nowego w trawie piszczy 😅😅😅. 




Trzymajcie się i uważajcie, bo zaczyna się sezon przeziębień!


Buziaczki Kochani 😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘


poniedziałek, 9 września 2024

Postawiłam sobie Tarota i wyciągnęłam kartę Śmierci...

Nie wiem czy pamiętacie, czy nie, ale od ponad pół roku uczę się stawiania Tarota. Dawno temu mówiłam, że definitywnie NIGDY się tym zajmować nie będę, ale w końcu poczułam taką potrzebę, aby się jego nauczyć. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Zakupiłam pierwszą książkę dla totalnych laików, następnie wybrałam najbardziej odpowiednią talię, którą wybrałam na pierwszy raz, a potem... zaczęłam ćwiczyć. 

Pamiętam mój pierwszy rozkład Tarota. Normalnie emocje we mnie buzowały i trochę się denerwowałam, a przy tych kartach lepiej tego nie robić. Potem postawiłam Tarota mamie i powiem Wam, że te karty naprawdę "działają". Spodziewałam się tego, że to super sprawa, ale że aż tak to nie myślałam. Przez ostatnie dwa miesiące nie miałam specjalnie czasu na wróżenie z kart (póki co bardziej stawianie, bo jeszcze wiele nauki przede mną, bo Tarot to trudna sprawa), więc odłożyłam tarotowanie (czyżby neologizm?) na bok. No, ale zatęskniłam za tym, więc kilka dni temu rozłożyłam sobie krzyż celtycki i... wyciągnęłam kartę Śmierci. Wiele osób błędnie uważa, że ta karta oznacza prawdziwą śmierć osoby bliskiej czy też siebie. Niemniej nie jest tak do końca. Karta Śmierci najczęściej oznacza koniec pewnego etapu w życiu, koniec relacji, koniec czegoś po czym ma nastąpić i przyjść nowe. Oczywiście, że ta karta jest dosyć nieprzyjemna w odbiorze i bardzo mroczna, ale... jest w tym też pewna nutka nadziei na coś lepszego po tym końcu, który nas czeka. Generalnie mój ostatni rozkład wyszedł mi bardzo depresyjny, refleksyjny, powiewał straszną melancholią. W ogóle mnie to nie dziwi, ponieważ moje ostatnie emocje są skrajne i bardzo dociskające moją duszę. Nie mam dobrego nastroju i prawda też jest taka, że nie należy w takim stanie emocjonalnym "bawić się" kartami Tarota, bo można więcej sobie napytać problemów niż coś zyskać. Także to nie jest absolutnie zabawa, a poważna sprawa. Tarot to po prostu Wyrocznia. 









Kilka osób chce się do mnie umówić na postawienie Tarota, ale ja nadal muszę im póki co odmawiać, ponieważ uczę się go i chcę być najlepszą tarocistką w Łodzi. Jeśli poczuję już, że to ten moment, aby świadczyć usługi wróżbiarskie to na pewno cały Internet będzie o tym wiedział. Niemniej taka nauka to dłuuuuga i żmudna podłóż, ponieważ każda karta to ogromna ilość symboli, które trzeba przyswoić. Po drugie Tarota trzeba poczuć. Jeżeli z biegiem czasu się tego nie poczuje to lepiej na rok, czy dwa lata odłożyć te karty i być może przyjdzie odpowiedni moment na ich rozkładanie. Wszystko wymaga czasu i odpowiedniego miejsca, okoliczności i nastawienia. Tarot uczy świadomości, pokory (bardzo!) i... sprawia, że bardzo stajemy się wewnętrzni jak ja to mówię. Także póki co nie postawię nikomu Tarota, ponieważ chcę być w tym przynajmniej dobra i świadoma całkowicie jego niebezpieczeństw i zalet. Czekajcie cierpliwie, a wtedy porozmawiamy na temat rozkładów i prywatnych spotkań... przy kryształowej kuli, świecach i kartach - rzecz jasna. 











Tymczasem. 

 

MIGRENA nie ma dla mnie litości :(

To już kolejny dzień kiedy migrena daje mi dosłownie w kość czaszki. Boli jak pierun! 



Z migreną mierzę się od 2016 roku i czasem pojawia się nawet do kilku razy w miesiącu, a czasem nie mam jej miesiącami. Ostatnio nie miałam migreny prawie rok więc był to super czas bez bólu głowy. Niestety ostatnimi miesiącami mam wiele na głowie i jedna sprawa mnie "ugniata" do tego stopnia, że coraz częściej ból głowy zamienia się po prostu w ostrą migrenę, która sprawia, że drażni mnie światło, dźwięki, zapachy i generalnie wszystko. Podczas migreny najlepiej jest człowiekowi w ciemnym pokoju, w ciszy, przy otwartym oknie. Im mniej bodźców tym po prostu lepiej. Kiedyś nawet zastanawiałam się czy ja nie cierpię na klasterowe bóle głowy, które są mocniejszą wersją migreny. Czasem ta moja migrena sprawia, że po prostu z bólu mojej głowy najzwyczajniej w świecie drżę, bo aż tak boli. Noooo... generalnie nie polecam, 2/10.









Co wywołuje napad migreny?

To nie jest wcale takie łatwe pytanie, choć po latach wiem co akurat u mnie sprzyja wystąpieniu ataku migrenowego. Na pewno jest to stres (taki stres, który utrzymuje się długotrwale), śmietana i czekolada (zawsze po śmietanie i generalnie po dużej ilości cukru "wywala" mi taki ból głowy, że hej), irytująca, głośna muzyka, przebodźcowanie, narzekający ludzie pieprzący kocopoły, duszne pomieszczenia, upały. Stąd nie dziwota, że kocham jesień i zimę, ponieważ wtedy najrzadziej cierpię na bóle głowy i problemy z ciśnieniem. Co tu dużo mówić - chłód jest po prostu zdrowy i działa również odmładzająco (wystarczy spojrzeć na twarze ludzi z gorących krajów jak szybko się starzeją). 


Jak wygląda ból migrenowy?

Oj... nie chcesz wiedzieć mój drogi Czytelniku. Boli głowa, tyle że do tego stopnia iż nie możesz się skupić na czytaniu, rozmawianiu, pracowaniu i uczeniu. Zazwyczaj boli jedna połowa głowy. Ból normalnie "wykręca" Wam prawe lub lewo oko. Ból umiejscawia się z tyłu gałki ocznej. Po prostu boli w chuj 😐. 








Nie znam wielu osób cierpiących na migreny oprócz: mnie, mojej mamy (po menopauzie przeszło) oraz mojej byłej przyjaciółki Pysi (lubimy się do dzisiaj, buziak jeśli czytasz 😘😘😘). 

A Wy? Miewacie bóle głowy, migreny albo klasterowe bóle głowy?
Jak sobie z nimi radzicie? 

Możemy wymienić się własnymi doświadczeniami w komentarzach 😇😇😇😘😘😘😌😌😌.


A jak ja sobie radzę z migreną? Ano... uciekam do pokoju, kładę się w ciszy i staram się, aby otaczało mnie jak najmniej światła. Jeśli nie jestem akurat w domu to biorę Apap (Apapu Extra nie używam, bo zawiera kofeinę, a ja po niej czuję się gorzej). Niestety Apap nie jest w stanie całkiem zlikwidować bólu migrenowego, więc i tak mnie wtedy lekko ćmi. Cóż... taka dziadowska przypadłość chorobowa. I nic, człowiek jakoś musi sobie radzić. Dlatego też zrezygnowałam ze śmietany na rzecz jogurtu greckiego, który cudownie imituje smak śmietany. No i staram się nie przesadzać ze słodkościami, które niestety bardzo potęgują bóle głowy. Z migreną da się żyć, ale czasem bywa ciężko, bo ból potrafi uprzykrzyć życie. Niemniej da się żyć, jakoś.












Trzymajcie się ciepło moi Kochani i jeśli macie jakikolwiek ból głowy to polecam Wam wypić kubek (taki z większych) zimnej (może być nawet lodowata!) wody. Woda naprawdę pomaga czy to na ból głowy, czy na hiperglikemię, aż po skoki ciśnienia. CZYSTA WODA ZDROWIA DODA! 💦💦💦






Tymczasem. 


środa, 4 września 2024

Życie składa się z dwóch dni: jednego, który Ci służy i drugiego, który jest przeciw Tobie...

Nie zawsze w życiu wszystko układa się po naszej myśli. Zazwyczaj jest tak, że po słonecznych dniach zaczyna padać deszcz, a po tęczy, słońcu i urokach wiosny zaczyna się coś mrocznego, śnieżnego i przytłaczającego. Bardzo rzadko szczęście idzie do nas wszystkimi drogami. Niestety... bardzo rzadkie to jest w życiu, aby wszystko w jednym momencie układało się dobrze. Takie jest po prostu życie ludzkie. Jednemu weźmie, drugiemu da. 







Myślicie, że ludzie zaczęliby doceniać swoje życie i jego uroki, gdyby wszystko mieli podane na tacy? Gdyby wszystko układało się u nich w życiu tak jak sobie wymarzyli?
Szczerze? Nie sądzę! 

Ludzie mają taką tendencję, że zaczynają się chwalić, wymądrzać, pokazywać CO TO NIE ONI jak dostają od życia i ludzi to co chcą. Są pewni siebie (wręcz aroganccy), butni i zarozumiali. Natomiast, gdy dzieje się u nich źle zaczynają być smutni, speszeni, zdołowani i nic im się nie chce. Dlatego też w życiu każdego człowieka potrzebne są dobre i złe dni, aby mógł rozróżniać jeden od drugiego. I pamiętaj mój drogi Czytelniku, gdy doświadczasz tego dnia, który Ci nie służy, żebyś nie stawał się dumny oraz niedbały. Gdy zaś doświadczasz przeciwności, bądź cierpliwy, ponieważ obydwa te dni (dobry i zły) są testem dla Ciebie. Prawda jest taka, że życie jest po to, aby nas uczyło, szkoliło, czasem nawet tresowało. Wiadomo, że każdy chciałby mieć same dobre dni, ale i takie smętne są potrzebne do życia. A ja coś o tym wiem Kochani. Dlatego nikomu nic nie da z zamartwiania, nawet jeśli ma się prawdziwe powody do takich emocji.












Dzisiejszy dzień nie był dla mnie łaskawy, bo nawet i pogoda nie pomaga, ale co zrobić. Nic się na to niestety nie poradzi. Jutro czeka mnie mega ciężki i stresujący dzień, ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Muszę wstać mniej więcej o 6, a ja o tej porze to nie funkcjonuję. Niemniej jak mus to mus. Powiem Wam, że nie lubię narzekać, ale serce mi pęka przez mój problem, naprawdę... dosłownie mi pęka. Dzisiaj czułam jakby ktoś wylał mi gorącą kawę na klatkę piersiową. Pfffff... może jutro będę miała lepsze nastawienie, ale dzisiaj to była istna masakra.



A Wy, z jakim nastrojem weszliście we Wrzesień? 


Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze i jesteście zdrowi i szczęśliwi 😇😇😇.






Tymczasem. 


wtorek, 3 września 2024

Migrena z aurą...

Noooooo tak, tylko jeszcze tego mi do szczęścia brakowało, aby dostać migrenę z aurą 😒. To jest totalnie mój miesiąc, zdecydowanie! 😅😆😂 Zawsze nienawidziłam września, bo wtedy wszystko się rozpoczynało i czuło się w powietrzu pewne przemijanie, pewną doskwierającą nostalgię. I tak też jest i tym razem. 




Poszłam dzisiaj spać wcześnie, wcześnie jak na mnie oczywiście. Wstałam wcześnie, po prostu wcześnie. Zjadłam śniadanie i dostałam migrenę, bo wczoraj zdecydowanie za długo przeglądałam oferty pracy i poświęciłam temu z kilka dobrych godzin (nawet rzekłabym, że z 8...). Przemęczyłam oczy i ooo. Masz babo placek 😆😆😆. I najzabawniejsze jest w tym wszystkim to, że przed chwilą wysłałam kolejne CV. Ja to chyba naprawdę planuję się wykończyć emocjonalnie 😄😄😄😄😄😄😄😄. No, ale nic... to już po prostu desperacja. Więcej o tym już wspominać nie zamierzam. 







No i cóż... jakichś wybitnych planów na dziś dzień nie mam, bo i jakie mogę mieć. Nieeeeeeeee noooo Maassen humor taki, że tylko pozazdrościć 😅😆. Nie mam siły, naprawdę. 





Chyba ten upał pada mi na głowę 😆😆😆😆. Także przestaję smęcić i lecę stąd!





Buziaki

poniedziałek, 2 września 2024

Totalnie zerowy nastrój...

Poniedziałek... masakra. 



To chyba mój najgorszy dzień tego roku. Mam zerowy nastrój przez te poszukiwania pracy. Okropny nastrój, normalnie do zajebania. Już jestem tym zmęczona. Weszłam dzisiaj na OLX, a większość nawet nie weszła w moje aplikacje o dane stanowisko... aż mi się wszystkiego odechciewa już. To takie wysyłanie swojego własnego CV w przestrzeń. Wysyłam tylko dla wysłania, bo i tak nikt nawet tego nie czyta, ba! nawet tego nie odczytują. To jest tak wybitna strata czasu, że serio... MAM DOSYĆ. Normalnie płakać mi się już chce. To generalnie był całkiem dobry rok, ale teraz nie jest. Powiem Wam, że zawsze się czułam niedoceniana. Niedoceniana w szkole, na studiach i generalnie w życiu. Umiem wiele rzeczy, ale co z tego skoro i tak nikogo to nie obchodzi. Bez sensu to życie. 


Chyba to nie ma sensu się starać, bo i tak nic z tego nie wychodzi. Tak bardzo czekałam na wrzesień tego roku, aby przekonać się tylko, że chuj w bombki strzelił. Oj, jestem rozczarowana i to bardzo. 







Idę zjeść kolację, napiję się czegoś gorącego, bo zaczyna mnie nawet gardło boleć (ze stresu dostanę w końcu infekcję i tyle będzie). Obejrzę coś od niechcenia w tv i pójdę do mojego pokoju jeszcze bardziej się zdołować przy smutnej muzyce. 


Jedyny plus jest taki, że dobrze iż odeszłam od wszystkich ludzi, bo i tak by mnie nikt nie zrozumiał. A tak, nie muszę nikomu nic mówić, nic opowiadać, z nikim się tym dzielić. Nikogo i tak by to nie obchodziło, więc lepiej, że jest jak jest. I wiecie co Wam powiem? Wcale mnie też mój nastrój nie dziwi, bo numerologicznie zbliżał się do dwóch cyfr, a mianowicie do 7 i 2, a to znaczy, że przede mną najgorszy, najcięższy, najbardziej depresyjny i zły rok. I oczywiście, że to tylko liczby, to tylko małe czary mary, ale numerologia niesamowicie się sprawdza. Ostatnio w takim cyklu byłam w 2016 roku i wtedy bardzo zachorowałam na nadciśnienie i generalnie czułam się źle. Połowy roku 2016 prawie nie pamiętam, tak było źle. No, ale nie ma co się zastanawiać i dołować, bo i tak w życiu stanie się zawsze to co się ma stać. Tak zawsze jest. 





Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że człowiek czasem ma tę głupią nadzieję i się łudzi. Wie, ale jednak myśli, że... a może. 













Tymczasem.