Nie wiem czy pamiętacie, czy nie, ale od ponad pół roku uczę się stawiania Tarota. Dawno temu mówiłam, że definitywnie NIGDY się tym zajmować nie będę, ale w końcu poczułam taką potrzebę, aby się jego nauczyć. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Zakupiłam pierwszą książkę dla totalnych laików, następnie wybrałam najbardziej odpowiednią talię, którą wybrałam na pierwszy raz, a potem... zaczęłam ćwiczyć.
Pamiętam mój pierwszy rozkład Tarota. Normalnie emocje we mnie buzowały i trochę się denerwowałam, a przy tych kartach lepiej tego nie robić. Potem postawiłam Tarota mamie i powiem Wam, że te karty naprawdę "działają". Spodziewałam się tego, że to super sprawa, ale że aż tak to nie myślałam. Przez ostatnie dwa miesiące nie miałam specjalnie czasu na wróżenie z kart (póki co bardziej stawianie, bo jeszcze wiele nauki przede mną, bo Tarot to trudna sprawa), więc odłożyłam tarotowanie (czyżby neologizm?) na bok. No, ale zatęskniłam za tym, więc kilka dni temu rozłożyłam sobie krzyż celtycki i... wyciągnęłam kartę Śmierci. Wiele osób błędnie uważa, że ta karta oznacza prawdziwą śmierć osoby bliskiej czy też siebie. Niemniej nie jest tak do końca. Karta Śmierci najczęściej oznacza koniec pewnego etapu w życiu, koniec relacji, koniec czegoś po czym ma nastąpić i przyjść nowe. Oczywiście, że ta karta jest dosyć nieprzyjemna w odbiorze i bardzo mroczna, ale... jest w tym też pewna nutka nadziei na coś lepszego po tym końcu, który nas czeka. Generalnie mój ostatni rozkład wyszedł mi bardzo depresyjny, refleksyjny, powiewał straszną melancholią. W ogóle mnie to nie dziwi, ponieważ moje ostatnie emocje są skrajne i bardzo dociskające moją duszę. Nie mam dobrego nastroju i prawda też jest taka, że nie należy w takim stanie emocjonalnym "bawić się" kartami Tarota, bo można więcej sobie napytać problemów niż coś zyskać. Także to nie jest absolutnie zabawa, a poważna sprawa. Tarot to po prostu Wyrocznia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz