Zawsze lubiłam moją melancholię, bo to właśnie ona temperowała mój brawurowy charakter. Ale kiedy jest jej za dużo, nachodzą człowieka różne myśli, najczęściej w odcieniach szarości. Jest już późna, głęboka noc a ja znowu nie śpię. Czasami wolę zdecydować się na bezsenność niż serie koszmarów niczym z ulicy Wiązów. Brrr... swoją drogą zawsze bałam się Freddy Kruegera, choć obejrzałam wszystkie jego części. Dziwna jestem, choć ja po prostu lubię się bać. Czasem.
Ostatnio brak mi chęci do życia, do wstania, do czegokolwiek. Niemniej ostatnimi tygodniami spacerowałam niezliczoną liczbę godzin, co zrobiło dobrze mojemu nastrojowi. Ale... w głębi duszy, w głębi serca, w głębi umysłu... jak zwał tak zwał czuję się smutna. Czuję się jakbym była obrazem namalowanym akwarelami, które zostały ponownie rozcieńczone wodą. Nie czuję się bezbarwna, ale rozmazana, bez żywych kolorów.
Mocnych barw dodaję sobie w ubiorze. Czerwona bluzka i niebieskie brokatowe paznokcie trochę nadają życia mojej wewnątrz ukrytej melancholii. Niemniej bazą jest czerń, z której zbudowana jest moja dusza. Zawsze chciałam zgłębiać istotę wszechrzeczy, bo to jest moja wewnętrzna potrzeba, której muszę ulegać, bo inaczej nie byłabym sobą. Ciemność zawsze będzie we mnie i ze mną, bo to pierwiastek, z którego stworzona jestem ja - Maassen. Nie chcę się tego pozbywać, ponieważ to coś dzięki czemu czuję głębiej, lepiej odczytuję emocje ludzi i intensywniejsze mam przeżycia. Z melancholią można żyć, albo oddać jej życie. Gdy życie traci kolory trzeba podkoloryzować swoją rzeczywistość czy to codziennie inną pastą do zębów, innym lakierem do paznokci czy smakiem kisielu na kolację. Życie łączy ludzi, którzy mają w sobie smutek. Odczuwam często Weltschmerz ale bez niego nie byłabym Waszą melancholijną Alexandrą. Tymczasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz