Dobry wieczór moi Drodzy ✋💕 z racji, że mamy cały czas grudzień to posty na Myślach Kobiety Wyzwolonej są refleksyjne i pełne magicznych wibracji. Dzisiejszy wpis też taki będzie. Mam nadzieję, że każdy zrozumie go na swój sposób, bo to post, którego zadaniem jest aby każdy z osobna jak i wszyscy razem nauczyli się czegoś co i mnie i Ciebie spotkało w swoim życiu choć raz.
W życiu są dwa rodzaje bólu - psychiczny i fizyczny, które dzielą się na podbóle(tak je nazywam). A teraz dla przykładu. Kiedy boli nas fizyczność może nam doskwierać ból przy złamaniu nogi, ból głowy przy migrenie, w gorszych przypadkach bóle kości(barrrrrdzo dotkliwe) przy przerzutach z raka piersi do kości. Sprawa z bólami psychicznymi jest już bardziej skomplikowana, ponieważ skala bólu zależy od naszej mentalności, odporności psychicznej, siły woli i umiejętności manipulowania swoją psychiką. Może boleć nas dusza po pogrzebie naszych rodziców, po rozstaniu z miłością naszego życia czy też po niedostaniu się na wymarzony kierunek studiów.
Pytanie co boli bardziej? Czy ból ciała czy ból duszy? Oto jest pytanie! Każdy zna siebie i wie co bardziej go dotyka. Ja mogę mówić tylko za siebie. Mam bardzo odporne ciało na ból i raczej nie zalewam się łzami kiedy boli mnie głowa, brzuch(prawie nigdy) czy nawet serce. Zdecydowanie gorsze cierpienie sprawia mi ból mojej duszy kiedy spotka mnie coś nieprzyjemnego, tragicznego, jak chociażby śmierć najbliższej osoby. Niemniej znam swój organizm i umiem samoregenerować się po upadkach wyższych lotów. Jestem jak kot i zawsze spadam na cztery łapy, ale są wydarzenia, które nie dają mi spokoju. Teraz to co napiszę może zabrzmi bardzo egoistycznie, ale rzadko za kim tęsknię, ale jeśli już tęsknię to nie mogę funkcjonować, żyć, być. Po prostu nie umiem. Można powiedzieć, że to takie powolne zabijanie mojego entuzjazmu, radości i pogody ducha. Nie lubię tego odczuwać, ale zdaję sobie sprawę z tego, że to element mojego życia, z którym też muszę dać sobie radę, bo innego wyjścia nie mam.
Co najbardziej boli?
Nic nie boli bardziej niż uświadomienie sobie, że coś nie było nam pisane.
Przeczytajcie kilka razy to zdanie, które powyżej napisałam i pomyślcie czy mieliście lub macie takie sytuacje w swoim życiu, które nie dostały swojej szansy i historia nie mogła się rozwinąć tylko zatrzymała się w połowie drogi i wróciła do punktu początkowego.
Teraz chciałabym się rozwinąć a`propos wspomnianego zdania. To jest naprawdę frustrujące uczucie, kiedy coś zapowiadało się dobrze, było swoistego rodzaju zaskoczeniem, przyjemnym zbiegiem okoliczności, rozmową, zrozumieniem siebie wzajemnie, a następnie zakończyło się w sposób najbardziej tajemniczy. Mówi się, że podobne przyciąga podobne. Ludzie, których spotykamy na naszej drodze nie są przypadkowymi osobami. Musieliśmy spotkać tych ludzi aby oni ukształtowali nas, naszą psychikę i charakter. Takie było przeznaczenie i musiało się stać. Innej możliwości Los nam nie dał. Mój dziadek uważa, że przeznaczenie nie istnieje, tylko my sami jesteśmy kowalami własnego losu. Oczywiście w dużej mierze tak jest, ale gdyby przeznaczenie nie istniało to ludzie wszyscy ludzie byliby bogaci, piękni i szczęśliwi, a tak nie jest. Każdą rzecz, teorię można podważać, ale w coś w życiu trzeba wierzyć, aby mieć oparcie w trudnych chwilach.
Nie mogę cały czas zaakceptować pewnej sytuacji. Ja pisałam, mówiłam, że mogę, że tak się stało i wzięłam to na klatę, ale każdy mówi, że ma wyjebane, a potem płacze po nocach. Poznałam dawno dawno temu jak miałam 19 lat faceta, który poznał mnie bardzo dobrze. Stwierdził - "Ola Ty jesteś twardzielka, ale czasem płaczesz w poduszkę". Michał świetnie poznał moją duszę, nie do końca! ale jednak dostatecznie dobrze. Jestem upartą osobą i to jest pewna wada też, ponieważ to nie pozwala mi się poddać bez walki. Nigdy się nie poddaję, póki czegoś sobie nie wyjaśnię i nie będę wiedziała czy tak czy srak. Czuję teraz, że myśląc o tym jestem zdenerwowana, zirytowana, zawiedziona i wszystkie negatywne przymiotniki mogłabym tutaj pisać, ale to nie ma najmniejszego sensu. Jestem tak wielowątkową i wieloosobowościową osobą, że trudno mnie okiełznać i poskromić, ale można jedno - można mnie zawieść. Czuję się bardzo zawiedziona, z tym że to ja na to pozwoliłam i moja w tamtym czasie naiwność. Jestem teraz w pozycji półleżącej, słucham stacji Hygge i z Wami rozmawiam. (...) Ktoś mi kiedyś powiedział, że "Czasem zachowuję się nieadekwatnie do tego co czuję". Myślałam nad słowami tej osoby. Być może odczytałam to źle, niewłaściwie zrozumiałam intencje i tym popełniłam błąd i pozwoliłam się zawieść. Teraz to nie jest już ważne, ale pozostaje w sercu taki niesmak, choć nie do końca. Mój brat napisał mi kiedyś w liściku urodzinowym pewną sentencję, która ma dla mnie wielkie znaczenie, bo są to jego osobiste słowa:
"Szczęście zawsze skrywa nieszczęście, to co kochasz zawsze musi sprawić ból, to czego unikasz zawsze musi przyjść, przywitać się z Tobą, poklepać po ramieniu i pozostawić Ci jedynie łzę w oku i wspomnienie". - Wojtek
Mądrym jest chłopakiem, dodatkowo zna się na ludziach, ale zbyt często jest naiwny, bo ma dobre serce. A wracając do tego co czuję to - po tym zdarzeniu pozostała mi łza w oku i wspomnienie, no i jeszcze kilka postów. A jednak napisałam o tej osobie. Dała mi kiedyś aluzję do tego, zrobiłam to bo taką potrzebę czułam. Nadzieja matką głupich, ale to nie przeszkadza aby była uroczą kochanką odważnych. A ja należę do tych drugich, dobrze o tym wiecie. Cokolwiek było, stało się, niczego nie żałuję, bo to sprawiło że jestem taką osobą jaką jestem w tym momencie. To nie ja mam czego żałować, bo jestem wolnym człowiekiem, którego nic nie hamuje. Czy nadal ta sytuacja mnie boli? Hm... w tym momencie już nie, ponieważ dostałam wielokrotnie kilka szans, aby móc spełnić swoje marzenie. Nie spełniłam tego, więc to... tak się stało, taki był wybór, ale życie się jeszcze nie skończyło i ta historia kiedyś zostanie dokończona. Obiecuję...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz