Każdy z nas choć raz w życiu czuł rozterki, a niekiedy spory konflikt wewnętrzny między tym co czuję, a tym co myśli. Ja należę do osób nadwrażliwych, więc pod tym względem mam gorzej niż większość społeczeństwa. Niemniej dzisiaj weźmiemy sobie pod lupę Wasze emocje do różnych ludzi, na przykład do partnera, który zdradzał Was perfidnie każdego wieczora, ojca który porzucił Was w dzieciństwie, czy przyjaciela, który wyjawił Wasze najskrytsze sekrety. Nie ma co przedłużać, więc do sedna.
Kiedy leżałam w Matce Polce na oddziale endokrynologicznym moją sąsiadką z łóżka przy oknie była Kasia, która była psychoterapeutką. Przegadałyśmy cały dzień i bardzo dobrze się poznałyśmy jak na jeden dzień w szpitalu. Zapytała się czy może zrobić mi sesję terapeutyczną. Zgodziłam się. Niemniej na mnie to nie zadziałało, ponieważ jestem odporna na hipnozę - cóż mam za silną osobowość. Nie wyszło, więc rozmawiałyśmy dalej. Kasia powiedziała mi, że nie powinnam przestawać pisać, ponieważ to może mi uzdrowić duszę, którą trochę mam poranioną. Powiedziała mi abym napisała list. Mam napisać list do kogoś kto mnie skrzywdził, wylać całą gorycz, żal i żółć w treści tego listu a następnie schować głęboko do szafy lub spalić. To ma mi przynieść ulgę w tym co mnie trapi. Minęło ponad pół roku a ja tego nie zrobiłam. I znowu kiedy mam spadek samopoczucia wpadło mi to do głowy, że właśnie to powinnam zrobić. Powinnam napisać list, a właściwie listy do kilku osób. I tak zrobię. Nie spalę tych listów, ponieważ mogą się kiedyś przydać. A być może nadejdzie taki czas, że do rąk własnych oprawców przekażę te białe kartki wypełnione żalem, bólem i smutkiem. Może właśnie tego mi trzeba. Z drugiej strony jestem trochę masochistyczna, ponieważ czasem lubię sobie pocierpieć, ale tylko trochę. Pewnego dnia zbiorę się do napisania tych listów i sądzę, że zrobię to jeszcze w tym roku, aby pozamykać swoje negatywne emocje głęboko gdzieś. Napisanie listu i niewysłanie go to odpowiedź na pytanie postawione w temacie dzisiejszego postu. Mam nadzieję, że skorzystacie z mojej, a właściwie z propozycji licencjonowanego psychologa, Kasi. Zaszkodzić mi nie zaszkodzi ani Wam, a może pomóc jeśli coś leży Wam na duszy. Mnie leży bardzo dużo, ale wyrobiłam w sobie siłę i pancerz. Zdaję sobie z tego sprawę, że szczęśliwa na stałe w życiu nigdy nie będę bo mam za dużo chwiejności w sobie i robię rzeczy, które później źle na mnie wpływają. Niemniej staram się radzić sobie, aby było lepiej. Wiem też, że w moim przypadku jest tak, że szczęśliwa mogę być tylko wtedy kiedy sobie na to pozwolę. Nikt nie ma klucza do mojego szczęścia. Jedynie do zadowolenia. Wiem, że to co piszę jest smutne, ale mówię jak jest. I choć łzy cisną mi się do oczu to duma nie pozwala mi zapłakać przed sobą samą. Łzy są efektem ubocznym bólu duszy. Może to depresja, może ból istnienia, a może skłonności melancholijne. Nie wiem, ale wiem że mocno czuję wszystko. Radość, przyjemność, cierpienie, smutek. Mam bardzo bogate życie wewnętrzne. Czasem wolałabym nie mieć tak analitycznego umysłu jak mam, bo często mi to nie pomaga. Przez to nie znalazłam swojej drogi życia. Mam pełno myśli i pewnie coś z tego zrealizuję, może ja w złym miejscu szukam, złych ludzi, złe kierunki, złe możliwości wybieram. Nie wiem, ale robię to aby przekonać się co lubię. Nie jestem Absolutem choć całkowite poznanie zawsze chciałam odkryć. Czuję, że tracę sens życia, dlatego napiszę te listy, może przyniosą ulgę. Może... to takie morze otchłani, które wciąga mnie do swojej głębi, w której jest ciemność, a ma dusza rozpromieniona żywym uśmiechem słońca. Nie chcę a to się dzieje. Napiszę list, tak jak i Wam to zalecam. Ja Maassen, nie psycholog, nie terapeuta, nie pisarka, ale człowiek. Tak po prostu po ludzku, po naszemu, po przyjacielsku.
Tymczasem...
Ciekawy artykuł, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję Michał :) I zapraszam do innych artykułów mojego autorstwa :)
UsuńWesołych Świąt! :*