Dzisiaj, tego deszczowego lutego przypada 2 rocznica śmierci mojego dziadka. Jak ten czas szybko mija. Czuję jakby było to tak niedawno. Doskonale pamiętam tamten dzień, kiedy to się wydarzyło. Pamiętam w co byłam ubrana, pamiętam jak tamtego dnia czuł się mój dziadek i pamiętam doskonale płacz mojej mamy, gdy to się wydarzyło.
W życiu ludzkim zdecydowanie za dużo jest dni, kiedy w gardle staje gula, a w oczach łzy.
Takie dni jak ten uświadamiają mi bardzo dotkliwie, jak nasze życie jest kruche, krótkie i czasami zbyt bolesne, aby żyć naprawdę. Rodzimy się, żyjemy i... żyjemy po to, aby umrzeć. Taka wizja naszego istnienia jest po prostu przerażająca i jawi się jako okrutny koszmar. Aż boli gdzieś głęboko w duszy.
Niemniej wierzę, że w każdym zdarzeniu i w każdej śmierci jest pewien sens. Uważam, że każdy odchodzi w momencie, w którym powinien. I nawet jeśli wydaje nam się, że jest to za wcześnie, za późno, źle i niewłaściwie dla danej osoby to... po coś to się właśnie wydarzyło.
Mój dziadek miał przez całe życie całkiem dobre zdrowie, nawet rzekłabym, że bardzo dobre. Udało mu się przeżyć 82 lata. Zachorował dopiero na jego końcówce na raka prostaty, który przerzucił się na kości. Długa agonia i bolesna śmierć, zarówno dla dziadka, jak i dla nas, którzy patrzyliśmy jak umiera. Takich wydarzeń nie można zapomnieć, ponieważ odciskają piętno na sercu, umyśle i duszy. Czas leczy rany i, z każdym rokiem zawsze jest łatwiej, ponieważ coś się "spłyca" i emocje też się naturalnie regulują. Taki jest właśnie proces żałoby, tęsknoty.
Smutno mi dzisiaj, ale... takie jest właśnie życie.
Czasem boli.
(*)
Tymczasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz