Nie pamiętam kiedy byłam tak zmęczona psychicznie jak obecnie. Nie pamiętam.
Dzisiaj nie wiem nic. Totalnie nic. Zero. Null.
Mój umysł... jakby się wyłączył, aby nie generować większej ilości stresu niż zrobił to wczoraj.
Wcale a wcale ta końcówka roku nie napawa mnie entuzjazmem i nie jest to coś w rodzaju ZŁAMAŁAM PAZNOKIEĆ I CO TERAZ. Wiele osób nie rozumie, ale z drugiej strony im się nie dziwię, bo nie każdemu pozwalam "wkradać się" do mojego wnętrza i taplać się w odmętach mojej duszy. Jeżeli o czymś nie chcę rozmawiać, to po prostu rozmawiać nie będę. Nie znoszę gdy ktoś mówi BĘDZIE DOBRZE, bo zazwyczaj to nie zna ten ktoś sytuacji i problemu. Powiedzieć sobie taki frazes mogę sama. I czy coś to zmieni? Sytuacji nie zmieni, jedynie może pomóc mi w nastawieniu do problemu. A jest gruby, jak moje uda.
Aktualnie to nie widzę wyjścia. Ani drzwi, ani nawet jebanego okna. Nawet.
Póki co, wiem tylko tyle, że coraz bardziej skacze mi ciśnienie, noce są bezsensownie długie i coraz bardziej boli mnie gardło. Jeszcze tylko do pełni szczęścia jest mi potrzebny Covid_19, a nie... przepraszam to już chyba_22, a za moment _23. Karawana tej chorej pandemii jedzie dalej i psy wcale nie szczekają. Także, gdybym zachorowała na koronawirusa i wyciągnęła nogi, to... to by było jakieś wyjście 😅. Żem ja o tym wcześniej nie pomyślała. No patrzcie... a taka na ogół domyślna 😅.
Czasami dobrze jest zachować ciszę, aby zostać usłyszanym.
I zniknąć, by zostać zauważonym...
Tymczasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz