czwartek, 1 października 2020

Dziadek i... RAK PROSTATY Z PRZERZUTAMI DO KOŚCI

Dzień dobry moi Drodzy. Wiem, że już sporo czasu nie pisałam nic na Myślach Kobiety Wyzwolonej ale nie miałam na to siły psychicznej, ponieważ za dużo problemów spadło na moją głowę i jestem totalnie nimi przytłoczona. Pierwsza połowa Września była bardzo udana, ale później wszystko się spierdoliło. Tak... SPIERDOLIŁO, to jest idealne słowo, które opisuje moje aktualne życie. 


Mój dziadek Adolf nigdy nie chodził do lekarzy, bo jak twierdził nie miał żadnych dolegliwości i problemów ze zdrowiem. Od pewnego czasu zaczął go boleć odcinek lędźwiowy, miednica i pachwiny. Za wiele się nie uskarżał, ponieważ raz to nie leży w jego naturze, a dwa uznał, że go zawiało. Po pewnym czasie nie mógł wstać z łóżka, ani siedzieć. Moja mama zamówiła wizytę u lekarza i dziadek był przymuszony się wybrać, mimo że bardzo się opierał przed wizytą u lekarza. Internista zlecił dziadkowi USG jamy brzusznej, badanie moczu oraz wykonanie morfologii, w której pan doktor zaznaczył wykonanie markerów nowotworowych PSA (w kierunku raka prostaty). Badania generalnie wyszły nieźle, ale wskaźniki nowotworowe niestety fatalnie. Dzięki pomocy Karoliny dziadek wybrał się na wizytę do jednego z najlepszych urologów w Polsce. Lekarz od razu po badaniach stwierdził ostatnie stadium raka prostaty z przerzutami do kości. Pan doktor zlecił biopsję, która miała pomóc w doborze odpowiedniego leczenia raka i przerzutów, ALE... dziadek nie zgodził się na biopsję oraz na kontynuowanie leczenia u tego specjalisty. Wybrał lekarza, którego poleciła mu moja chrzestna i jej brat. No cóż... uważam, że dziadek dokonał złego wyboru, ale to się okaże z czasem. 


Jestem cholernie zmęczona tą sytuacją, ponieważ mój dziadek jest strasznie zadufanym człowiekiem w sobie i myśli, że wszystkie rozumy pozjadał. Uważa, że SAMO PRZYSZŁO, SAMO WYJDZIE. Bagatelizuje to, że ma raka z przerzutami do kości. Co gorsza nie chce przyjmować leków, które dostał od tego drugiego urologa. Dziadek stał się upierdliwy, OPRYSKLIWY i niezadowolony z niczego. Taka atmosfera w domu powoduje, że mnie już się żyć odechciewa i jestem psychicznie poturbowana, bo mama i ja chciałyśmy dziadkowi pomóc, ale on sobie na to nie pozwala... tylko wydaje rozkazy jakbyśmy były jego służącymi. Naprawdę mam dosyć takiej sytuacji i jestem nią naprawdę zmęczona. Wiadomo, że staram się wychodzić do ludzi, na zakupy i spędzać czas ze znajomym, ale prawda jest taka, że mam dobrą minę do złej gry. Wszyscy z rodziny pierdolą o tym aby dawkować dziadkowi leki o odpowiedniej porze, podawać mu wszystko i etc. , ale nikt nie baczy na to, że on się buntuje i jest strasznie opryskliwy dla mnie. Poza tym nie chce przyjmować leków! Mam naprawdę dosyć i rozważam przeprowadzkę wcześniej niż ją mam zaplanowaną. Miałam wyprowadzić się z domu przed moimi najbliższymi imieninami, ale teraz rozważam znacznie wcześniejsze wyjście z domu, ponieważ psychicznie sobie nie radzę, ale moją rodzinę to nie obchodzi i nawet tego nie zauważają, że czuję się z dnia na dzień coraz bardziej wykończona mentalnie. Poza tym zazwyczaj nigdy po mnie nie widać psychicznego cierpienia dlatego też ludzie myślą, że uśmiechnięta buzia to szczęśliwy człowiek, ale jakże bardzo się mylą. To tak nie działa. Poza tym może to zabrzmi brutalnie ale nie mogę znieść dziadka, który ma te swoje uprzedzone poglądy, wyśmiewa się z ludzi, którzy mają tatuaże, jest podły dla inności i jeszcze mi zwraca uwagę na temat, na którego nie ma prawa zwracać. Sama mam nadciśnienie i to bardzo zaawansowane i czasem mam dzień, dwa kiedy to nie mam siły na nic, bo źle się czuję. Tydzień temu dziadek obarczył mnie setką spraw do ogarnięcia w jeden dzień, że jak wróciłam do domu to prawie zemdlałam, bo miałam bardzo duży spadek ciśnienia. Ale jego to i tak nie obchodzi, bo jest ograniczonym człowiekiem. I nie mówiłabym tak nigdy o swoim dziadku, gdyby mnie szanował i pozwolił sobie pomóc, ale on jest zły, że ma iść do lekarza i przyjmować leki. Uważa, że choroba sama zniknie, skoro sama się pojawiła. Dla mnie takie myślenie to po prostu ciemnogród i średniowiecze, no ale cóż... wiem z własnego doświadczenia, że dziadek nie jest samotny w takie myślenie.


Dzisiaj w nocy wypiłam butelkę czerwonego wina, ponieważ chciało mi się po prostu usnąć, zniknąć i zasnąć i tak też się stało. Niemniej jednak jak wstałam to od nowa to samo. Powiem Wam, moi Drodzy, że nie wiem czy jeszcze wytrzymam w takiej atmosferze do świąt zimowych. Kiedy jestem w niebezpieczeństwie to uciekam i tym raz z pewnością też tak będzie.



Tymczasem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz