czwartek, 25 czerwca 2020

Ibsenowski nastrój...

Jestem a niby mnie nie ma. Myślę, a jednak nie wymyśliłam tego co dalej. Nie zastanowiłam się tylko postąpiłam intuicyjnie, zresztą jak prawie zawsze. Jestem między potrzebą a moim marzeniem. Tak! Uplasowałam się gdzieś pośrodku i... i można powiedzieć, że jestem w dupie.



Też tak macie, że czujecie się niekiedy tak strasznie samotnie, mimo iż tak wiele osób Was otacza i chce z Wami przebywać? Nie musicie dzielić się ze mną swoimi odpowiedziami w komentarzach. Odpowiedzcie sobie na to pytanie sami dla siebie. Ale domyślam się, że odpowiedzi będą twierdzące, ponieważ bardzo wiele osób czuje się samotnymi wśród ludzi między, którymi się otacza. Mało wkoło mnie jest osób, przy których czuję się dobrze, bezpiecznie i..., przy których czuję się odprężona. Jeśli przy kimś potrafię usnąć to znaczy, że jest mi przy tej osobie po prostu dobrze i ufam jej, że mnie nie skrzywdzi, nie oszuka i nie zamorduje... TAK! Trochę grozy trza dorzucić do tego postu 😈.

Z racji tego, że zajmuję się sztuką, a literatura do niej należy, to jestem narażona na zachwiania nastroju, ponieważ więcej rzeczy odczuwam. Moje emocje najczęściej są bardzo skrajne, wręcz są na dwóch biegunach. Zazwyczaj odczuwam ogromną euforię albo olbrzymi smutek. Kiedyś ktoś mi kiedyś powiedział, że jestem bardzo wesołą dziewczyną z bardzo smutną duszą i to jest po prostu kwintesencja mojej osoby. Gdybyście poznali mnie pierwszy raz w realu to byście uznali, że mam w sobie wiele optymizmu, ba! entuzjazmu. I tak w rzeczy samej jest, niemniej jednak wewnątrz mnie jest wiele nagromadzonego przez 26 lat smutku, który mnie wiele o sobie samej nauczył, ale też wiele kwestii zablokował. Wewnętrzny smutek ma dwie strony medalu i należy wyłuskać wszystko z niego co może nas wzbogacić życiowo.



Jest już prawie 3 w nocy, a ja piszę. Powiem Wam, że już dawno mój umysł nie przejawiał jakiejś większej refleksji, którą chciałabym się z Wami podzielić. Niemniej jednak dzisiaj zapragnęłam z Wami porozmawiać, ponieważ niby nie czuję się najgorzej, stres po ostatnim wydarzeniu trochę opadł i czuję się w miarę dobrze, ale czuję, że coś jest nie tak jakbym chciała. Nie czuję w pełni zadowolenia, a o szczęściu to już w ogóle nie mam co mówić, ponieważ do tego to niestety przede mną bardzo długa droga. Szczęście to jest trochę taki królik jak z Alicji. Za nim trzeba ciągle biec, tracić, biec, cieszyć się i dalej gonić. Bardzo kocham życie, lubię z niego korzystać, jeść cudowne jedzenie, uprawiać gorącą miłość, tańczyć do upadłego, pić mocnego szampana, palić Davidoffy Gold i robić wiele innych cudownych rzeczy, które wyzwalają endorfiny. Kocham życie i jego przyjemności, ale ostatnio czuję się tak jakbym się zatrzymała. Mówię w tym miejscu o moim życiu osobistym, ponieważ moje kwestie zawodowe i edukacja są w hiper dobrym stanie co oczywiście napawa mnie zadowoleniem, ale nie pozwala mi czuć spełnienia jako człowiek. Także rozumiecie... byłam już tak blisko najwyższego szczęścia, aby znowu spaść kilka leveli w dół. No cóż... bywa, takie jest życie ludzkie. Powiem Wam, że kiedyś miałam tendencję do rozpamiętywania, ale dziś wiem, że jest to bez sensu. Chciałabym naprawić to co jest obecnie. W tych czasach ludzie wyrzucają co popadnie i sama się na tym łapie. Dziura w bluzce to do kosza, ciśnieniomierz nie działa to wio do sklepu po nowy, perfumy się znudziły to czas zamówić przez neta nowe. I jeśli chodzi o przedmioty to właśnie w taki sposób postępuję i nie widzę w tym nic dziwnego. Ale jeśli chodzi o ludzi to zawsze walczę do końca i staram się naprawić to co jest możliwe do naprawienia. Niekiedy nic nie można zrobić, bo w relacji nie ma nawet fundamentów, a bez nich nic nie można dalej wybudować. Dlatego jeśli chodzi o przyjaźń i o miłość trzeba sprawdzić czy są te podwaliny. Jeśli są to można starać się coś zrobić z problemem jaki w danej relacji występuje. Jeżeli jedna ze stron nie chce to na nic Wasze starania się zdadzą. Dwie osoby muszą chcieć coś zrobić wspólnie. Teraz przypomniała mi się przyjaźń z Mają. Przyjaźniłyśmy się prawie 7 lat i była to najbardziej pozytywna przyjaźń jaką kiedykolwiek miałam, ponieważ ona była wieczną optymistką, nie miała w sobie za grosz negatywnych myśli co było cudowne. Dlaczego więc dziś się nie znamy i nie rozmawiamy ze sobą? Otóż... przestała mieć dla mnie czas, zajęła się pracą, notabene została najlepszym bankowcem w Polsce i skupiła się tylko na facecie. Nie ma nic gorszego niż odrzucenie przyjaciółki, bo trzeba poświęcić czas tylko swojemu mężczyźnie. Przykre, ale w sumie nie byłam załamana. Przyjęłam to na klatę. Być może kiedyś moja droga i Mai się skrzyżuje, ale to raczej nie nastąpi za szybko. Tak mi podpowiada intuicja. Dlatego opowiedziałam Wam to aby przybliżyć to o czym Wam wyżej napisałam. Jeśli przyjaźń, miłość, związek czy inna relacja ma silne podstawy to można dalej coś budować. O ile dwie strony tego samego chcą. Jeśli któraś ze stron nie ma ochoty na poprawę to nic się nie zadziała. Nikogo do niczego nie można zmusić, ale uważam, że warto próbować aż do końca.

I tym pozytywnym akcentem chciałabym zakończyć dzisiejszy refleksyjny post. Mam nadzieję, że potraktujecie go jako chwila zadumy w Waszym życiu i zastanowicie się czy jest coś co chcielibyście poprawić. Może Wasz związek rozpada się, może przyjaźń się wypala, może partner Was zaniedbuje, a kobieta przesala notorycznie zupę pomidorową. O wszystkim warto rozmawiać, bo tylko rozmową można dojść do jakiegoś wspólnego punktu, który pozwoli Wam coś naprawić i budować dalej, razem.



Ślę gorące pozdrowienia z bardzo deszczowej Łodzi i życzę świetnego czwartku.


Tymczasem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz