niedziela, 29 listopada 2020

I gdy stało się tak... Szare są dni, słońca w nich brak... Czas upływa jak sen... .

Jestem smutna. Nawet bardzo smutna. 


Czuję się jakbym grała w jakimś tandetnym melodramacie, który nie ma końca. Naprawdę czasem jestem tak bardzo zmęczona psychicznie, że najchętniej weszłabym do trumny wypełnionej aksamitem i zasnęła na rok, aby obudzić się w zupełnie innych okolicznościach niż obecnie. Mówią mądrzy ludzie, że czas leczy wszystkie rany. Te na ciele na pewno, ale na duszy? Już niekoniecznie. Czas je tylko zabliźnia, ale właśnie te blizny przypominają nam o tym co było. Ktoś by powiedział, że... mam 27 lat i to czas najpiękniejszy w życiu, ale myślę, że to właśnie zależy od tych pieprzonych okoliczności. A okoliczności są słabe, złe, takie... frustrujące. Ooo... jestem sfrustrowana i jest to odpowiednie słowo do mojej obecnej sytuacji. Można powiedzieć, że żyję na krawędzi, na dwóch biegunach tym wywołującym euforię i przygnębienie. Wiem, a raczej zdaję sobie sprawę, że emocje i te złe i te dobre są w życiu potrzebne, ale nie można tak czuć przez 4 lata. To niezdrowe i wycieńczające organizm. Nie, przesadziłam. Od 2 lat żyję na krawędzi. Ale to wcale nie umniejsza mojego smutku, który dzisiaj jest głęboki. Mam wesołą osobowość, ale dusza jest rozrywana na strzępy. Boję się, że kiedyś pęknie na drobne kawałeczki i nie będzie już co zbierać. I nie jest to moja wina, jest to wina tego co się dzieje...


Całe życie wiedziałam, że pozwolenie sobie aby ktoś nas oswoił jest błędem. W moim życiu przynajmniej to się sprawdza. Nie każdy może być szczęśliwy. Poza tym szczęście jest czymś takim za czym trzeba biec, a gdy już je mamy to nagle czujemy jakbyśmy dalej musieli biec aby ponownie go doświadczyć i na chwil parę go złapać. Szczęście to tylko taka chwila. Zawsze rozumiałam Marilyn, Ryśka, Elvisa czy Kalinę. Oni mieli dużą dozę melancholii w sobie, nawet więcej niż dużą... 



Coś mi chyba w życiu nie wyszło...
Moją radość stanowią przedmioty, drogie perfumy, ekskluzywna biżuteria, mnóstwo przedmiotów.

Chcę sobie kupić szczęście, radość, poczucie bezpieczeństwa, - którego nie mam i mieć nie będę żyjąc na krawędzi. Pociągała i pociąga mnie w mężczyznach władza, tak bardzo fascynowała mnie kontrola, że w końcu straciłam kontrolę i równowagę nad tym co mnie otacza. Może powinnam inną ścieżką kroczyć i coś zmienić. Potrzebuję wyjechać na chwilę, na 5 minut, na 3 dni, na miesiąc i pobyć z ludźmi, którzy pokażą mi, że warto trwać. Nie mam siły. 
Paradoks jest taki, że kocham szaleńczo życie jak mało kto, ale gdy życie karmi mnie łyżkami dziegciu to mam ochotę rzucić wszystko w cholerę i rzucić się z wiatrem w przepaść istnienia. 

Czy czuliście kiedyś jakby Wasza dusza traciła tlen, ciepło i Wasze serce zostało związane zabłoconymi sznurówkami tak ciasno jak arystokratka mająca ściągniętą talię mocnym gorsetem? Czy czuliście jakby ktoś zabierał Wam Wasz sens życia i poczucie szczęścia? Na pewno czuliście... 

Nienawidzę swojego umysłu kiedy przeanalizuje wszystko i rozłoży "to" na czynniki pierwsze. Nienawidzę kiedy dowiaduję się, że moja intuicja jest naprawdę dobra. 
Nienawidzę niewiedzy, obojętności, kłamstw i gorzkiego smaku życia.
Nienawidzę mieć racji.





Żyję po to aby pisać i muszę pisać aby żyć. 
Pisanie mnie uratowało. Pisanie pozwala mi trwać. Żyć. 





Tymczasem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz