czwartek, 20 września 2018

Od innych różniłam się tylko tym, że zawsze chciałam więcej...

Dobry wieczór moi Drodzy!
Dzisiaj przychodzę do Was z postem refleksyjnym, melancholijnym, trochę smętnym, romantycznym, może nawet i psychopatyczno-dewiacyjnym. Przeczytajcie, może to będzie lektura dla Was. Nie każdemu to się pewnie spodoba, ale znacie mnie już ponad 4 lata, więc zawsze spodziewacie się niespodziewanego, także myślę że warto przeczytać to co dzisiaj chcę Wam przekazać. Zapraszam Was.

O rozczarowaniu często pisałam na blogu, prawda? Chyba znacie moją opinię w tym temacie, ale powiem Wam tylko tyle, że to cholernie CHOLERNIE bezwartościowa emocja. Nic z niej nie macie, w niczym nie pomaga, po prostu nic zero NULL. Ale jak to ludzie analizujemy emocjonalność, myśli(nasze, czyjeś... jeden pies). I co mamy z tej analizy? Analityczny umysł(to plus), początkującą nerwicę(...broń mnie od wszelkiego złego) torebkę wspomnień i bagaż doświadczeń. Z rozczarowania nie ma nic, bo rozczarowanie obdarowuje nas niczym. Proste jak schemat cepa i nie ma co nad tym deliberować. Tak po prostu jest. I na tym zakończę rozważanie o rozczarowaniu.

W moim 25-letnim życiu(podkreślając mój wiek w wielu postach oswajam się z przemijaniem, z którym mam ewidentnie problem) przeżyłam sporo. Widziałam dobro i zło, rozpacz i radość. Czułam smak cudownego szczęścia i nieprzemijającej goryczy. Jak Wam to zobrazować? Hmm... wyobraźcie sobie, że jecie ciastko, które ma gorzkie nadzienie, które przykleja się Wam do podniebienia i nie chce spłynąć do gardła. Tak właśnie czuję się kiedy złe wydarzenia przyczepiają się do mnie i nie chcą przeminąć. Po chuj człowiekowi takie "ciastka"? Po chuj! Dobitnie i wytłumaczalnie prosto. Ja Wam coś powiem. Wiecie po jakiego grzyba są te "ciastka"? Po to aby Los mógł z Was zakpić, aby Bóg mógł skakać z nogi na nogi i krzyczeć MAMY CIĘ! zasłaniając szelmowski uśmieszek dłonią, obrazującą sędziwy wiek. Wiecie po co jeszcze? Aby pokazać Wam, że jesteście ludźmi i na tym świecie jest coś co Wami rządzi(wersja dla wierzących.... chyba, że nad Wami jest rząd to i ateiści się pokrzepią). Niemniej mimo mojego całego cynizmu co do życia ludzkiego głęboko wierzę, że wszystko co dzieje się w moim życiu jest po coś. Mam nadzieję, że za jakiś czas zrozumiem dzisiejsze wydarzenia, zdarzenia, że zrozumiem DLACZEGO. Lubię zadawać pytania, bo lubię poznawać odpowiedzi. Zawsze dążyłam do prawdy nawet posługując się kłamstwem. Eh... westchnę sobie, bo czasem brak mi słów na to co mnie spotyka. Naprawdę, brak.

Pamiętam jak żyłam w 2009, w 2012 i w 2016. To były przełomowe moje lata. W 2009 walczyłam o ideały, o prawdę, wierzyłam w wolność, w równość, w siłę psychiczną. Byłam dziewczyną, ba! młodziutką kobietą nie do zdarcia, w 2012 zabawiłam się całym światem wyglądając jak milion dolców. W 2016 poznałam super ludzi, który wywarli wielki wpływ w moim życiu. Wiele popełniłam błędów przez wiele lat, wiele moje serce przeszło wiele mój umysł musiał zaakceptować i przetrawić. W 2018 przyrzekłam sobie, że stanę się lepszym człowiekiem. Nie od innej osoby, ale od samej siebie. I wiecie co? I chuj! Moje ulubione słowo tego postu. Ale moi drodzy co ja będę owijała w bawełnę. Moim jedynym przewinieniem to było CHCIEĆ MIEĆ BYĆ. Od innych różniłam się tylko tym, że zawsze chciałam więcej...
To bardzo rozczarowujące uczucie(Maassen a Ty znowu o tym chujowym rozczarowaniu) kiedy chcesz a jesteś zablokowana, dusisz się, szamoczesz, walczysz i odpływasz wraz z wyzionięciem ducha. Nie chcę umierać, ale życie długie i męczące nie jest wpisane w mój priorytet. Jestem trochę zmęczona, trochę bardzo. Serio... czasem sobie fantazjuję o tym aby polecieć wysoko wysoko w białej koronkowej sukience do ziemi, z odkrytymi ramionami, w pofalowanych wiatrem włosach, delikatnym makijażu i aby była tam zielona łąką pełna kwiatów, słońce, lekki wiatr, zapach drzew, rosy i kwiatów(wspominanych wyżej). A ja w tej łące szczęśliwa. Poszłabym przed siebie i szła całą wieczność podziwiając naturę, piękno lasu, kształt kwiatów, patrzyłabym w niebo, nie uciekała przed deszczem i trwała w nirwanie na zawsze. Choć paradoks w tym taki, że boję się słów nigdy i na zawsze. Czasem fantazjuję kto by wtedy przyszedł, kto by zostawił żółtego tulipana na marmurze i kto po roku by wspomniał. Śmierć zawsze mnie pociągała. Może dlatego lubię twórczość Beksińskiego, bo rozumiem co czuł, co go wciągało i wiem, w którym kierunku zwrócone były jego oczy. Czasem sobie fantazjuję co by było tam... po drugiej stronie lustra. Jako dziecko lubiłam gdy babunia czytała mi "Alicję w krainie czarów". Jestem taką Alicją biegnącą za króliczkiem... 

Lubię uciekać w chwili zagrożenia, ale jako zodiakalny Kogut(w horoskopie chińskim) jestem takim buntownikiem, brawurowym muszkieterem, który chce dostać co pragnie. Walczę do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi, do ostatniego... Nigdy się nie poddaję, nigdy nie tracę nadziei i nigdy nie powiem STOP. Cierpię walcząc, cierpię myśląc, cierpię czyniąc. Niektórzy ludzie muszę cierpieć aby być. Bez cierpienia nie byłoby tego bloga, nie było by moich emocji, mojej osobowości. Ludzie mówią o mnie wesoła dziewczyna ze smutną duszą. Już Wam nie raz mówiłam, że najlepsi komicy mają często depresję, ponieważ komedia pochodzi z najczarniejszych zakamarków duszy... z tych najmroczniejszych. We mnie jest mrok, radość, cierpienie i namiętność. Zabrano mi radość, utraciłam namiętność, pozostało cierpienie w mroku zła.

Od innych różniłam się tylko tym, że zawsze chciałam więcej...
Moją winą było pragnienie...
Moim smutkiem... zostało marzenie.

Tymczasem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz