Nie wiem co mi się stało, ale jestem od tygodnia załamana tak bardzo, że chciałabym aby moje cierpienie dobiegło końca. Wiem, że muzycy, pisarze, poeci, aktorzy, po prostu ludzie zajmujący się sztuką cierpią na Weltschmerz ale... TO BOLI. Czuję się jakbym obserwowała siebie obok albo przez lustro weneckie. Wy moi Czytelnicy od lat wiecie, że okresowo cierpię na ten cholerny Weltschmerz, który 3 tygodnie w roku wyciąga mi duszę w kierunku piekła. Mało kto umie to zrozumieć, bo to bardzo absurdalne uczucie ale ono istnieje. Przynajmniej w moim umyśle.
Mówi się, że cierpienie uszlachetnia, ale powiem Wam, że jest to najgorsze kłamstwo jakie ktoś wymyślił. O wiele piękniejsze rzeczy tworzymy kiedy jesteśmy szczęśliwi i kochani. Kiedy wiemy, że dla kogoś jesteśmy wszystkim. Najgorzej jest wtedy kiedy tracimy sens życia, sens naszej pasji, sens nas samych. Żyjemy... jedni krócej drudzy dłużej a potem umieramy. Po co więc żyjemy, skoro i tak umrzemy? Jaki jest w tym wszystkim sens?
Wyobraźcie sobie, że piszę 10 lat tego bloga dla mnie i dla Was a potem z dnia na dzień umieram. I co wtedy? Kto Wam by powiedział, że nie żyję, że mnie nie ma? Co byście pomyśleli, że zniknęłam ot tak, czy że coś mi się stało? Mam nadzieję, że wiecie, iż nigdy nie porzuciłabym Myśli Kobiety Wyzwolonej bez powiadomienia Was o tym. Jeśli zniknęłabym ot tak i nie dawała znaku życia znaczyłoby to tylko tyle, że coś mi się stało, albo że nie żyję. Nie wiem czemu o tym piszę, ale mam taki zjebany nastrój, że nie chce mi się stać z łóżka. Tak bardzo na koniec sierpnia się cieszyłam, że wszystko załatwiłam, że moje zdrowie fizyczne jest dobre. Tak bardzo się cieszyłam!
Powiem Wam moi Drodzy, że człowiek w cierpieniu jest samotny i lepiej, że tak jest, bo ja należę do osób, które nie lubią obarczać swoimi problemami innych ludzi. Wolę to przetrawić sama ze sobą. Słucham sobie teraz niemieckich szlagierów dla dzieci o białych króliczkach, ale to nie pomaga. Jeśli to nie pomaga to znaczy, że jest źle. Większość osób powie mi NIE MARTW SIĘ, NIE PRZEJMUJ, ZAJMIJ SIĘ CZYMŚ. Jasne, gdybym martwiła się złamanym tipsem czy egzaminem na prawo jazdy to mogę sobie iść do kina na komedię wcinając słony popcorn, ale jeśli myśli przytłaczają a dusza "płonie" doprowadzając nas do cierpienia z niemożnością wstania z łóżka to raczej kurwa nie pomoże. Tak tylko nakreśliłam mój duchowy problem gdyby ktoś był ciekawy... ha ha (śmiech przez łzy).
Mam nadzieję, że to tylko burza hormonalna i, że wszystko wróci do normy za pewien czas. Byle nie za długi... Ja tak bardzo kocham życie, a tak bardzo muszę cierpieć czasem... Myślę, że moje samopoczucie w dużej mierze spowodowane jest napięciem w jakim ostatnio żyłam. Kuba miał rację, że zamiatanie problemów jest jak z wodospadem i tworzeniem tamy. Kiedy za dużo się nazbiera problemów, tama pęknie i cały wodospad (problem) nas zaleje. Pewnie jesteście ciekawi kim jest Kuba. Znamy się 7 lat, 7 lat wirtualnych. Nigdy się nie spotkaliśmy, ale od czasu do czasu rozmawiamy i on jako jedyny rozumie mój stan ducha, bo kiedyś był w tym szambie po uszy jak ja. Wytłumaczył mi problem, wskazał rozwiązanie. Ja muszę to zastosować. To tak jak z dietą. Trzeba trzymać się pewnych zasad aby uzyskać efekt.
Chciałabym Wam na koniec dzisiejszego postu powiedzieć, że życie jest piękne, ale cierpienie zamazuje całe piękno tego obrazu. Nie pozwólcie aby zamazał się całkowicie.
Tymczasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz