Dzisiaj jest taki dzień, że wzięło mnie na refleksję, pewien rodzaj zadumy. Każdy z nas ma życie, jedni dłuższe inni niestety krótkie. Każdy z nas ma ciało, jedni bardziej atrakcyjne inni niestety mniej. Każdy z nas ma czas, jedni więcej inni mniej. Wszystko co mamy jest tylko dla nas na jakiś niewidzialny, nieznany nam termin. Nic nie trwa wiecznie. Jesteśmy śmiertelni i kiedyś nasza wędrówka będzie musiała się skończyć. Pocieszające jest to, że nie wiemy kiedy umrzemy, ale z drugiej strony ta niewiedza jest niepokojąca... nawet bardzo. Wielokrotnie zastanawiałam się nad tym czy chciałabym wiedzieć kiedy umrę dokładnie. Kiedyś uważałam, że gdybym wiedziała dokładną datę śmierci to przestałabym cokolwiek robić w oczekiwaniu na śmierć. Dzisiaj, uważam że chciałabym znać datę mojego odejścia z tego świata, ponieważ dzięki temu nie stresowałabym się moimi skokami ciśnień i miałabym ten komfort i wiedzę na temat pozostałego mi czasu. Bardzo jestem ciekawa jak Wy zapatrujecie się na takie rozważania i czy należycie do tej grupy, która chciałaby znać datę swojej śmierci czy do tej co woli aby pozostało to tajemnicą.
Śmierć, a dokładniej myśl o odejściu jest dla mnie tak przerażająca, że na plecach odczuwam coś w rodzaju wszędobylskich nieprzyjemnych igiełek. Każdy się czegoś boi, a ja boję się śmierci, udaru(bardziej niepełnosprawności, która występuje po nim). Niemniej chciałam poruszyć z Wami ten temat. Nic nie może przecież wiecznie trwać... ale chcę Wam w tym miejscu powiedzieć, że zamierzam pisać na Myślach Kobiety Wyzwolonej aż do mojej śmierci - czyli mam nadzieję, że jeszcze bardzo długo. Bez bloga brakowałoby mi czegoś w życiu. To jest taka moja przestrzeń, w której mogę w większym bądź mniejszym stopniu się realizować. Cieszy mnie to, że blog ma coraz większy zasięg i trafia do sporego grona odbiorców. Piszę przez 4 lata, więc to o czymś świadczy. Lubię to i zawsze odkąd pamiętam notes i długopis był ze mną w bliskiej relacji. Chociaż całą podstawówkę i długi okres w gimnazjum pisałam tylko piórem. Dzięki temu wyrobiłam sobie ładny charakter pisma w tamtym czasie. Mama zachęcała mnie do pisania piórem, mówiąc że wyrabia to cierpliwość i piękne pismo. Nic nie trwa wiecznie, ale to co po nas pozostanie może stać się wiecznym. Kiedyś kiedy mnie nie będzie, mam nadzieję, że ludzie dalej będą czytali to co piszę teraz, to co pisałam 4 lata temu. Chyba każdy człowiek tak ma, że chce po sobie coś pozostawić, chce odcisnąć ślad, przypieczętować swoje istnienie na tym świecie.
Szczerze Wam powiem, że klimat śmierci albo takiej psychodelicznej bardzo schizoidalnej wizji istnienia zawsze był ze mną gdzieś blisko. Czasem wolałabym nie mieć w sobie tego mroku, który posiadam w duszy. Chciałabym widzieć więcej kolorów aniżeli ciemności. Moja znajoma ze szpitala uznała, że Ci którzy mają w sobie mrok posiadają głębię. Bez niej bylibyśmy płascy. We mnie tego mroku jest dosyć sporo i przez to nie mogę czasem cieszyć się tym co mnie otacza. Jaki jest mój pokój? Czy jest mroczny? Jest biały sufit, seledynowa tapeta, duże dosyć wygodne łóżko, delikatne światło i jest dosyć chłodno, ponieważ mam w zwyczaju często wietrzyć. Mój pokój zupełnie nie wygląda jak mroczne miejsce melancholika. Ale moja dusza jest ciemna, bo sporo widziała jak na 24 lata. Mam nadzieję, że będę spokojnie mogła przeżyć jeszcze kolejne 24 lata w dosyć dobrym zdrowiu i samopoczuciu.
Wiele osób polubiło mojego bloga ze względu na duże ilości postów refleksyjnych, powiewających dramatyzmem i takim smutnym "czymś". Paradoksalnie na co dzień uśmiech nie schodzi z moich ust, ale wiecie, że najwięcej depresji jest wśród komików, ponieważ humor, ba! najlepszy humor bierze się z najczarniejszych zakamarków duszy. We mnie są dwie sprzeczności i jedna i druga chce wyjść na światło dzienne. Czasem jest to bolesne, czasem bardzo twórcze. Myślę, że gdybym była do końca szczęśliwym człowiekiem to nie mogłabym pisać tak jak piszę. Dzięki temu, że odczuwam czasem głęboki smutek, nie chcę aby ludzie czuli to samo. Tylko ten który zaznał cierpienia może rozbawiać innych i mieć siłę do wspierania drugiej osoby. Nie rozumiem czasem emocji, np. tego że teraz popłynęły mi łzy. Czasem w ogóle emocji nie rozumiem, ale to nie przeszkadza aby czuć emocje innych. Może to wrodzona empatia, a może spostrzegawczość. Nie wiem czy kiedykolwiek będę umiała wieść inne życie niż egocentrycznej pisareczki ale wiem, że to co robię przydaje się innym. Dzięki takim smutnym postom inni wiedzą, że nie są sami, że są ludzie którzy odczuwają skrajne, mroczne emocje. Aby pisać moi Drodzy trzeba być takim Werterem albo Hemingwayem. Nic nie może przecież wiecznie trwać...
Tym postem chcę Wam powiedzieć, żebyście czasem(ale tylko czasem) spojrzeli w głąb swojej duszy i poszukali smutku. Nie róbcie tego często, bo można wpaść w takie dramatyczne zadumy, że mucha nie siada. Smutek czasem warto poczuć, ale nie należy być smutnym cały czas, bo można się mocno rozchorować na umyśle, a potem mieć problemy z fizycznością. Czasem chciałabym mieć w sobie więcej słońca, które posiadałam w szkole podstawowej. To zadziwiające jak negatywne wydarzenia zmieniają człowieka. Skończę ten post, ponieważ jest czarny i nawet jak to piszę wyzwalam sobie pokłady mroku, aż mnie dusza boli. Zapamiętajcie z tego postu, że wszystko jest na jakiś czas i im szybciej to zrozumiecie tym życie będzie Was mniej bolało. Tymczasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz